Każdy, kto choć trochę interesuje się muzyką niezależną, wie, co oznacza Warp Music. To w tej oficynie swoje albumy wydają tacy klasycy jak Aphex Twin, Squarepusher, Boards Of Canada, Luke Vibert, Autechre, Chris Clark, LFO czy Nightmare On Wax – żeby wymienić tylko tych najbardziej zasłużonych. Jednak wbrew powszechnemu stereotypowi, każącemu postrzegać Warp jako label dla fanatyków niezrozumiałej i dziwacznej elektroniki, tak naprawdę mamy do czynienia z instytucją, której wpływ na współczesną muzykę rozrywkową jako całość, jest o wiele większy, niż można by przypuszczać, co dobitnie obrazują trzy składanki, które trafiły właśnie na rynek: „Warp20 Selected” (dwupłytowy zbiór najważniejszych utworów z archiwów wytwórni wybrany przez założyciela firmy Steve’a Becketta i fanów labelu), „Warp20 Reworked” z coverami warpowskich klasyków oraz „Warp20 Unheard” zawierający niewydane dotąd rarytasy i białe kruki.

Reklama

Na czym polega więc fenomen wytwórni, która zaczynała jako garażowe wydawnictwo, a dziś uchodzi za czołową wytwórnię wyznaczającą nowe trendy? Przede wszystkim założyciele Warpa Steve Beckett i Rob Mitchell szybko zrozumieli, że nie mogą się ograniczać tylko do kręgu muzyki elektronicznej, bo w czasach błyskawicznie zmieniających się mód, zamiast za nimi nadążać, lepiej jest je wytyczać i nie przywiązywać się za bardzo do gatunkowych ram. To dlatego, zamiast trzymać się kurczowo artystów spod znaku IDM, dzięki którym Warp wypłynął na szerokie wody, label zaczął w nowym wieku interesować się innymi obszarami. Właściciele zaczęli stawiać na osobowości, a nie na gatunki.



Sukcesy takich artystów jak freakfolkowy Grizzly Bear, mathrockowy Battles czy jazzujący Jimi Tenor udowodniły, że była to słuszna strategia. To dlatego Warp przetrwał noworockową rewolucję sprzed kilku lat i nie zmienił się w hermetyczną oficynę, wydającą albumy dla wąskiego grona zapaleńców, ale zaczął przyciągać zarówno fanów hip-hopu szukających świeżości w nagraniach Anti-Pop Consortium, Harmonic 313 i Flying Lotus, wielbicieli bardziej rockowych brzmień (!!!, Gravenhurst) a nawet soulu (Jamie Lidell).
Ci artyści drastycznie wyróżniają się na tle reszty mniej lub bardziej zapętlonego towarzystwa i przyciągają słuchaczy zmęczonych polityką większości wytwórni, traktujących swoich klientów jak bezkształtną masę idiotów. Szefowie Warp są zwyczajnie wierni podstawowemu kryterium, o którym zapomniała zdecydowana większość wytwórni walczących dziś o przetrwanie na ciągle słabnącym rynku płytowym – kryterium oryginalności.

Reklama

Ale fenomen Warpa sięga o wiele dalej. Wytwórnia z Sheffield (która na początku wieku przeniosła się do Londynu), zmieniła rynek muzyczny nie tylko jako kreator nowych trendów i mecenas wyjątkowych artystów. To także kuźnia nowego gatunku muzyków-inżynierów, którzy zmieniają oblicze muzyki niejako oddolnie, tworząc swoje albumy w domowych studiach. Bo trzeba pamiętać, że Warp to dziecko poczęte w sypialni – przecież przełomowy utwór „Dextrous” nagrany w domowym zaciszu z pomocą prostego samplera przez George'a Evelyna, znanego bardziej jako mózg projektu Nightmares On Wax, stał się iskrą, która zapoczątkowała rewolucję spod znaku Warp. To ten utwór zadecydował, że Beckett i Mitchell, prowadzący dotąd sklep z płytami, postanowili założyć label. „Dextrous” sprzedał się w 30 tys. egzemplarzy w ciągu kilku tygodni bez żadnego wsparcia promocyjnego i stał się klubowym klasykiem, uważanym z protoplastę IDM-u, nazywanego wówczas „bleep music”. Podobnie zresztą było z LFO, którzy w równie spartańskich warunkach wykreowali jeden z najważniejszych utworów w historii techno – LFO z debiutanckiego albumu „Frequencies” z 1991 roku, brzmiący niczym połączenie brzmienia Detroit ze spuścizną Kraftwerk na basowych sterydach.



Żadna inna współczesna wytwórnia nie dała światu tylu genialnych producentów w nowoczesnym tego słowa znaczeniu, których wpływ sięga daleko poza obręb szeroko rozumianej muzyki alternatywnej i odciska swoje piętno na całej subkulturze sypialnianych twórców, jak i również technologicznej stronie przemysłu muzycznego, czyniąc z Warpa współczesną wersję wytwórni Motown.

Reklama

Weźmy choćby wspomniane LFO, którego mózgiem jest Mark Bell – człowiek odpowiedzialny m.in. za brzmienie takich albumów jak „Homogenic” Bjork albo „Exciter” Depeche Mode. To tacy ludzie jak on albo inny warpowski studyjny mózg Richard Devine stali się wzorem nowoczesnego artysty, będącego jednocześnie kompozytorem, sounddesignerem, producentem i inżynierem dźwięku. Devine tworzy banki brzmień dla najbardziej znanych firm rozwijających nowe technologie w dziedzinie syntezy i obróbki dźwięku, takich jak Access Music czy Native Instruments. Nie wspominając o największej gwieździe wytwórni Richardzie D. Jamesie znanym szerszej publiczności jak Aphex Twin.

To ci ludzie wyczyniali w latach 90. z dźwiękiem rzeczy, o których nie śniło się filozofom, pisząc autorskie oprogramowanie, algorytmy i konstruując własne instrumenty, dzięki którym dziś każdy może „zabawić się w Apheksa” na domowym pececie. Jak ujął to Devine, pracując nad algorytmami do popularnego środowiska syntezy Super Collider: „Interesuje mnie ta praca, bo mam możliwość tworzenia dźwięków, które teoretycznie nie są możliwe”.



I to właśnie zdanie świetnie podsumowuje filozofię Warpa obecną do dziś w twórczości artystów skupionych pod jej skrzydłami. Takie wrażenie można odnieść, słuchając na „Warp20 Chosen” zarówno kanonicznego już „Bucephalus Bouncing Ball” Aphex Twina – kompozycji utkanej misternie z odgłosów uderzających o ziemię metalowych kul (rzecz sprzed 13 lat, która nawet dziś budzi podziw) czy chirurgicznie sterylnego brzmienia Jimmy’ego Edgara w „I Wanna Be Your STD” albo „Race: Out” Battles – zespołu, któremu udało się na nowo zdefiniować muzykę gitarową.

Oto, co robi Warp - to wytwórnia poszerzająca dźwiękowe horyzonty swoich fanów, w czasach, w których wydawałoby się wszystko zostało już zaśpiewane i zagrane.