Inne

"Heligoland"
Massive Attack
Wyd. EMI 2010



Nie stara się przewiercić wyświechtanego trip-hopu na wylot ani stworzyć muzyki tła, bezwiednie unoszącej się nad elektronicznymi poszumami, jak to, co wydał z siebie w 2003 r. Owszem, zapowiadające płytę pornograficzne wideo (do Paradise Circus) powoli buduje nastrój grozy jak z wczesnego Portishead, doprawiony odrealnionym wokalem księżniczki dream popu Hope Sandoval.


Nawróceni na naturę

Ale na Heligoland Massive Attack przede wszystkim nawraca się na melodie, głos i naturalne brzmienia. Nie na miarę słynnego Unfinished Sympathy z Sharą Nelson czy Teardrop z Elizabeth Fraser, jednak zdecydowanie jest to pięknie wyśpiewana, bardzo naturalnie nagrana płyta. Massive Attack wchodzi nią w głąb somnambulicznej, plemiennej gęstwiny dźwięków, w której na plan pierwszy wybija się śpiew zbliżający go znów do znakomitych, mrocznych czasów Protection i Karmacomy.








Reklama

Na "Heligoland" Daddy G i 3D przyjęli też strategię z okolic największych sukcesów bristolskiego soundsystemu. Lecz nie ma ona nic wspólnego z komercyjnym przetrawianiem pomysłów z wcześniejszych płyt. Przed wejściem do studia Daddy G, jeden z ojców założycieli, który wrócił do składu zespołu, zapowiadał, że przywróci mu też czarną muzykę. I tak się stało: jego powrót sporo zmienił w brzmieniu płyty, która inteligentnie nawiązuje do dubu, reggae i trip-hopu. Mad Professor, w tym samym stopniu co wypełniający całym sobą tę płytę Horace Andy, mógłby chyba czuć dumę z subtelnego przetworzenia korzennej, dusznej rytmiki, jaka wpłynęła na brzmienie pierwszych albumów Massive Attack. A mimo użycia naturalnych instrumentów – fortepianu, gitar, perkusji, analogowo generowanych brzmień – bristolski duet zahacza też o elektronikę, o czym świadczy "Fat of the Blade". Jednak to dzięki słynnym współpracownikom o interesujących głosach "Heligoland" przypomina o najlepszych momentach Massive Attack, których nieprzypadkowo charakterystycznym akcentem byli wokaliści.



Nie dziwi tu więc obecność stale współpracujacego z Massive Attack Horace’a Andy’ego, Hope Sandoval (m.in. Mazzy Star) i uroczej koleżanki Tricky’ego, Martiny Topley-Bird. Jest też Damon Albarn (Blur, The Good The Bad And The Queen, Gorillaz) pamiętany z eksperymentalnego "100th Windows", melancholijnie szepczący jedną z ostatnich piosenek płyty, "Saturday Come Slow".

Reklama

Oni sprawiają, że "Heligoland" brzmi swoiście, jak połączenie ciepłych, swobodnych wokaliz soulowych z chłodem melorecytacji. Horace Andy jest tu niczym złowróżbny strażnik nabrzmiałej lękiem atmosfery tej płyty, a piękna Hope Sandoval i Martina Topley-Bird trzymają w ryzach błądzące w niewielkiej odległości od siebie dźwięki. Damon Albarn, którego trudno posądzać o soulowo-bluesowe inklinacje, w jednym z najciekawszych utworów na "Heligoland" wokalnie sięga emocjonalnych szczytów.



Organiczna całość

Reklama

Z gościnnymi występami głosów jest zwykle tak, że stanowią tylko atrakcyjny ornament. Massive Attack udaje się uczynić z nich coś więcej, spleść je w jedną organiczną całość z tętniącym dubem, ciepłymi podkładami i gitarami "Splitting The Atom", z niepokojącymi, elektronicznymi drganiami podszytymi gitarą w "Fat of the Blade" z udziałem Guya Garveya (Elbow) czy ze wspaniale rozwijającą się suitą "Paradise Circus", która bardziej przypomina soundtrack do kinematograficznego dzieła sztuki, jakim jest klip do utworu.

Napięcie z kulminacji "Paradise Circus", a także "Fat of the Blade", można porównać chyba tylko do tego, które towarzyszy eksperymentom na podwodnym okręcie atomowym nowej generacji. Ta płyta jest jak bomba z opóźnionym zapłonem, a Daddy G i 3D udowadniają, że pod ręką wciąż mają worek pomysłów na dobrą muzykę.



CZYTAJ TAKŻE: Piekny mrok nowego Massive Attack >>