JACEK SKOLIMOWSKI: Po wysłuchaniu waszego nowego albumu można by pana nazwać Miłoszem polskiego popu?

ADAM NOWAK: Nie, bo nie jestem zwolennikiem terminu "poezja śpiewana". Istnieje tu dotkliwy brak definicji. Jestem tekściarzem, autorem słów, ale jednocześnie mam taką pokusę, żeby nasze piosenki nie były tylko rozrywkowe. Zdarza się tekst gęstszy, niż dopuszczają to normy obowiązujące w piosence, mimo to ryzyko podejmuję. Chociaż nie wiem, czy na tej płycie nie przekroczyłem pewnej granicy. Czas pokaże. Na pewno nie mają one aż takiego ciężaru gatunkowego jak poezja Miłosza. Ale cenię sobie użytkowość, stąd może odniesienie do jego twórczości...

Sądząc po tekstach, nurtuje pana metafizyka i duchowość.

Po albumie "Niecud" (1998) zrezygnowaliśmy z frywolności. Dotąd opowiadałem ludziom tzw. wesołe anegdoty w tekstach, ale bez pełnego osobistego udziału. Zrodziła się potrzeba zdarzenia prawdziwego. Dziś opowiadam może smutniej, ale za to prawdziwie. Nie mam przed sobą żadnej grupy docelowej, odnoszę się bardziej do ludzkiej wrażliwości. Nie umiem pisać tekstów publicystycznych. Wolę piosenki, które będę mógł śpiewać przez całe życie i będą ciągle zmieniały znaczenie. Tak jest np. z "Trudno nie wierzyć w nic" czy "Pod niebem pełnym cudów" - co kilka lat znaczą coś innego.

Reklama

Mocno obecna w tekstach jest też symbolika biblijna.

Zawęziłem zasób pojęć, używając powtarzających się symboli, jak ryba, ptak, kamień, umieszczając je w różnych kontekstach. Na przykład kamień - Szymborska w swoim wierszu pukała do jego wnętrza, a ja mówię o tym, że rzucony ma większy ciężar - o pogardę. Mierzę się z tym, żeby odwzorować niektóre pojęcia biblijne w języku użytkowym i znaleźć rodzaj wypowiedzi, który dałby możliwość kolejnych, nowych interpretacji. Ciekawie byłoby napisać je na nowo, tak jak to zrobił ks. Tischner.

A informacje z telewizji, gazet, internetu mają na pana wpływ?

Reklama

Mają, kiedyś napisałem piosenkę "Jestem tylko przechodniem" pod wrażeniem wydarzeń z 11 września. A na nowej płycie jest np. "Jego wzrok, Jego gest, Jego imię", która powstała niedługo po tym, jak zobaczyłem w telewizorze scenę z pogrzebu papieża, kiedy wiatr przewracał kartki Pisma Świętego. Trzeba ostrzyć wrażliwość do wychwytywania takich "zbiegów okoliczności".

Celowo używa pan archaicznego słownictwa?

Podoba mi się to, że w obrębie piosenki popularnej jest ono bardzo widoczne. Nie potrzeba stosować żadnych chwytów, żeby zwrócić uwagę na treść. Wystarczy przywrócić słowo, które wypadło z obiegu albo zamiast niego pojawiło się nowe, podobno lepsze. Mam na co dzień do czynienia z młodzieżowym językiem, dzięki moim dzieciom, i fascynuje mnie ich sposób komunikacji. Mam też wrażenie, że niedługo będą się porozumiewały za pomocą ruchów kciuka, już nawet bez użycia komórki. Ale dla mnie archaiczność jest bliska tożsamości.

Czyli przekładając to na polską muzykę popularną i teksty piosenek, można powiedzieć, że nie ma w nich już naszej tożsamości?

To znaczy pozostaje jakaś tożsamość, ale zastępowana jest przez stylizację. W piosence popowej obowiązuje uniformizacja. Ktoś wymyślił uniwersalny wzór ich pisania i tylko dostosowuje się go do różnych stylistyk. Można wziąć sto największych tzw. przebojów ostatniej dekady i zobaczyć, które słowa najczęściej się powtarzają, i napisać kolejne teksty o jeszcze bardziej zawężonej tematyce.

Czytaj dalej...



To gdzie pan szuka archaiczności?

Mistrzem formułowania myśli pozostaje dla mnie Josif Brodski. W obrębie piosenki popularnej zaśpiewanie "Oto papieros w dłoni, po zapałkach pudełko" raczej się nie zdarza - po co facet nazywa coś, co ma przed oczami, i do czego ma to prowadzić. Lubię opowiadać prostym językiem to, co wydaje się trudne i gęste. Wolę też zderzać ze sobą różne obrazki, dotykać ich szczegółów, niż używać poetyckiej metafory.

Jak to się zatem dzieje, że w ostatnich latach Raz Dwa Trzy klasyfikowane jest w różnych plebiscytach jako zespół popowy?

To dowód na to, że niepotrzebnie buduje się rodzaj ubocznej, fałszywej popularności, która zupełnie się nie przekłada na popularność dzieła, czyli płyty z piosenkami. Ale czy w machinie show-biznesu idzie o śpiewanie piosenek... Nie sądzę.

A może wasza popularność wynika z tego, że tradycja muzyki rozrywkowej w naszym kraju została wyparta przez muzykę pop?

Wytworzyło się u nas pojęcie szlachetnej rozrywki, dotyczy ono piosenek z dobrymi tekstami Osieckiej czy Młynarskiego. Wielu odbiorców zostało wychowanych na takiej muzyce, na Kabarecie Starszych Panów, Marku Grechucie czy Niemenie. W latach 60. na całym świecie postawa i etos zaczęły się liczyć bardziej niż umiejętności. Na Zachodzie trzeba jednak umieć grać i śpiewać, bo konkurencja jest duża, a w Polsce... zbyt często wystarczy być.

Nie obawia się pan, że na tej płycie nie ma przebojów i wasza dobra passa sprzedaży na poziomie stu tysięcy egzemplarzy wreszcie się skończy?

Nie obawiam się, ale odradzałbym mierzenie tej płyty skalą sukcesu. Kiedy w radiu leci piosenka "Skąd przybywasz", to nie jestem w stanie jej słuchać, bo ona nie jest chyba przeznaczona do odbioru w przestrzeni publicznej, podobnie "Już", która została napisana po śmierci mojego taty. Piosenka powstać musiała, ale czy należy ją zmuszać do przebojowości czy medialności? Dla mnie to wręcz zderzenie intymności z trywialnością tzw. wielokrotnej emisji radiowej. Te piosenki służą osobistemu przeżyciu. Może czasem dotykają zbyt głęboko, ale czemu miałoby być weselej?