Gracie od 13 lat, a sukces komercyjny wciąż nie przychodzi. To frustrujące?

Właściwie, to dzięki temu, że nie mamy sukcesów, jest nam łatwiej. Nagrywamy kolejne albumy bez presji, regularnie jeździmy w niedługie trasy koncertowe... W ten sposób nie przechodzimy żadnych głośnych upadków i wzlotów.

Na waszej najnowszej płycie "Hey Venus!" sięgnęliście po wzorce sprawdzone przez Beach Boys. Nie czujecie się epigonami takiego grania?

Reklama

Jesteśmy fanami Beach Boys, ale nie zamierzamy ich wiernie kopiować. Oni byli pionierami nowego myślenia o muzyce pop, dużo eksperymentowali w studiu z brzmieniem oraz komponowali wspaniałe harmonie wokalne. Dla nas jest to wciąż tak duże źródło inspiracji, że nie musimy się oglądać na te wszystkie zespoły, które odkrywają teraz nową falę i powołują się na Joy Division.

Wasze nowe utwory są bardzo pogodne. Pomógł wam w tym wyjazd do Francji?

Nagrywaliśmy poza Wielką Brytanią z błahego powodu, taniej jest wyjechać do Brazylii czy Francji niż pracować w Londynie. Kocham Francję - góry, morze, wino, ser. Pojechaliśmy na południe, gdzie studio nagrań mieści się w starej winnicy. Siedzieliśmy na werandzie, popijaliśmy winko i graliśmy.

Podobno pracowało się wam tak dobrze, że zebraliście materiał na trzy albumy?

Reklama

Rzeczywiście wypełniliśmy całe "Hey Venus!", a z tego, co zostało uzbiera się połowa następnego albumu. A co do tego trzeciego krążka, to na razie zrodził się pomysł nagrania ścieżki dźwiękowej do naszego filmu, chcemy rozpocząć współpracę z orkiestrą, dyrygentem i aranżerem, którzy mogliby zrealizować nasze pomysły. Nie muszę dodawać, że samego filmu jeszcze nie nakręciliśmy.