Twoje wcześniejsze solowe albumy powstawały równo co dwa lata. Od czasu wydania "Sushi" minęło już siedem lat. Skąd ta przerwa?

Przez ten czas szukałam koncepcji. Było ich milion. Najpierw wydawało mi się, że będzie to album z kwartetem smyczkowym, później, że będziemy delikatnie zmierzać w stronę jazzu. Żaden z tych pomysłów nie przetrwał próby czasu. Kiedy wiedziałam już, że autorem piosenek będzie Marcin Macuk, wszystko wróciło na swoje miejsce. Musieliśmy się dotrzeć. Spotykaliśmy się, przysyłaliśmy sobie pomysły, potem nagrania. Aż w końcu się udało. Chyba dlatego musiało to tyle trwać.

Dlaczego właśnie Macuk? Przedtem współpracowałaś z Andrzejem Smolikiem...


Macuk nie wziął się znikąd. Już 10 lat temu napisał dwa utwory na moją pierwszą solową płytę Puk-puk. Współpracę z nim zasugerował mi Piotr Banach, za co jestem mu wdzięczna. Gdy teraz o nim pomyślałam, zaraz złapałam za telefon. To był strzał w dziesiątkę. On ma w sobie mnóstwo radości, niczego się nie boi, jest niepokorny. No i potrafi grać na wszystkim. Nawet na metalowej rurze, o którą się przypadkiem oprze. Dzięki niemu i Marcinowi Borsowi, który tę płytę realizował, nabrałam odwagi. Już nie wstydzę się śpiewać w studiu.

A jest coś, czego się wstydzisz?

Jestem tak podekscytowana moją nową płytą, że aż się wstydzę tej radości. Głupio mi, że tak się tym podniecam, ale naprawdę uważam, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty. To żenujące, bo artystka nie powinna cieszyć się jak dziecko ze swojego dzieła. Ale muszę to powiedzieć: czuję się tak, jakbym dostała laptopa na komunię. A w dodatku boję się, że nikt poza mną nie zauważy, jak fajna jest ta płyta. Chciałabym, żeby ta muzyka prowokowała ludzi do jakichś niestereotypowych zachowań - otwarcia się na piękno i wyzwolenia. Żeby wszyscy czuli tę moją radość i to, że śpiewałam niemal w miłosnym uniesieniu. To było piękne i już nie mogę się doczekać, kiedy zaśpiewam te piosenki na koncertach.

Płytę promuje utwór Era retuszera. Tytułem krytykujesz współczesną kulturę, która nie może obyć się bez poprawiania, elektronicznych i komputerowych dodatków?

Żyjemy w erze retuszera, co nam się może podobać lub nie. Sama mam do tego dość ambiwalentny stosunek. Widzę w tym poprawianiu rodzaj perwersji i wynaturzenia. Przestajemy powoli rozumieć, czym jest piękno. Każdy z nas jest inny. Nie można stworzyć jednej definicji piękna, jak chcą koncerny farmaceutyczne. Ale z drugiej strony, gdy idę na sesję zdjęciową na okładkę płyty, jestem ciosana i malowana tak, by dorównać rzekomym ideałom piękna. Jeśli wszyscy będziemy pozbawiani zmarszczek, pieprzyków, znaków szczególnych, to w kim będziemy się zakochiwać? Wmawia się nam, że tylko pewien typ kobiety jest akceptowalny społecznie. Okazuje się bowiem, że w naszym kraju wizerunek na okładce alternatywnego projektu ma być ultrapopowy. Nie opłaca się więc wydawać milionów na sesje zdjęciowe, bo za pomocą myszki komputerowej można zrobić świetne zdjęcie pięknej kobiety z fotki za 15 złotych, tak jak z moją okładką. Dopiero ostatnie zdjęcie okładki to ja prawdziwa - twarz z automatu do robienia zdjęć.

Wcześniej pisałaś piosenki z perspektywy niezależnej, myślącej kobiety. Twoja bohaterka była mocna i krytyczna. Czy tytuł płyty Unisexblues to zmienia?


Nie, absolutnie, bo to przewrotny tytuł. Ostatnio czytałam trochę Kapuścińskiego i - parafrazując fragment jego wypowiedzi - stwierdzam, że artysta nie musi tłumaczyć tytułów, a odbiorca nie ma obowiązku rozumieć. Dlatego czuję się zwolniona z tłumaczeń. A co do tej silnej kobiety, to ona wciąż tam jest. Jest opozycyjnie nastawiona do rzeczywistości i weszła w nową fazę dojrzewania. Zaczęła naturalnie traktować kwestie przemijania, śmierci i rozkładu. Cenię sobie, iż wreszcie pogodziłam się z tym, że umrę. Ze śmiercią nie można walczyć. Możemy się zbotoksować, przepuścić przez magiel, ale i tak w końcu wszyscy umrzemy. Ona nas zrównuje i jednoczy. Jest bezwzględna wobec naszej pozycji społecznej, urody, zdrowia oraz zadowolenia z życia. Wcześniej świadomie nie brałam do siebie problemu przemijania. Teraz wkładam strasznie dużo wysiłku w to, żeby to zaakceptować i... dać już sobie z tym spokój. Gdy już to zrozumiem, będę mogła dalej żyć.

Kiedyś mówiłaś, że religia to rodzaj mody, a ludzie dążąc do absolutu, nie zdają sobie sprawy, że de facto są wtłaczani w coś, co jest tylko sztafażem, zewnętrzną powłoką. Tymczasem ostatnie słowa na płycie brzmią: I never spoke to God. Co się zmieniło w twojej wierze?

Te słowa to tytuł wiersza Emily Dickinson. W wierszu tym mówi o wierze tak silnej, że w oparciu o nią można dokonać wszystkiego. To może być grunt pod spektakularne życiowe przemiany. Chodzi o wiarę w szerszym znaczeniu. To bardzo trudny temat dla mnie, szczególnie teraz, gdy wreszcie zaczynam o tym mówić. Wcześniej nie miałam odwagi przyznać - nawet przed sobą samą - że obrządki, w tym katolicki, mnie nie interesują. Chyba znalazłam opcję dla mnie odpowiednią. Znalazłam odpowiedź na pytania o sens i bezsens życia. Mówię to wprost: obrządek katolicki nie jest dla mnie. Uważam, że to jest coś - w wieku 35 lat przyznać się wreszcie do tego publicznie, być może narażając się na potępienie, bo chyba nie jest to aż tak popularny pogląd.

Niewielu o tym mówi.

Nie znaczy to, że nie uznaję żadnych wartości. Chcę dobrze, godnie przeżyć życie i dobrnąć do finału, którego nie będę się bała, i który powitam z ciekawością i pokorą. Często myślę o tym, co będzie po śmierci, ale nie sądzę, by był to tzw. raj. Nie żeby nic nie było. To by było najstraszniejsze. Nawet jeśli będą tylko napisy...























Reklama

Jak sądzisz, dlaczego w Polsce tak niewiele kobiet śpiewa o ważnych rzeczach?

To kwestia wyboru. Jeśli chcę kontaktu z artystką, która śpiewa o ważnych dla mnie rzeczach, sama szukam dojścia do niej, nie potrzebuję radia ani telewizji. Mam potrzebę obcowania z ważną treścią. Dlatego uważam, że piosenkę dyskwalifikuje beznadziejny tekst. Mogę powiedzieć, że to jest wielki przebój, świetny kawał muzyki i wokal itd. Ale emocjonalnie nie pociąga mnie taka muzyka, bo dla mnie kolosalne znaczenie ma przekaz liryczny, a także używanie ładnych słów. Jeżeli masa dziewczyn śpiewa ładne piosenki o treściach miałkich, to widocznie są one potrzebne. Dlatego zdecydowanie szukam wokalistek na Zachodzie i często słuchając ich muzyki, używam słownika, bo wszystkiego nie rozumiem. Ale na szczęście mamy mężczyzn piszących świetne teksty.

Z czego to wynika? Przecież nikt nie zabrania dziewczynom pisać.

Być może mądre dziewczyny odstręcza cała ta aura polskiej piosenkarki wywodząca się z festiwali narodowych. Może gibanie się z mikrofonem jest poniżej ich godności, szczególnie w kraju, gdzie nikt szczególnie nie hołubi artystek niezależnych. A poprawianie wizerunku w nieskończoność dla ambitnej i myślącej Polki może być nudne. Show-biznes jest w ogóle nudny. Jest meganudny. Tam się przecież nic, ale to nic nie dzieje.