Wielu fanów rocka tkwi ostatnio w dość bolesnym rozkroku. Z jednej strony większość nowych wydawnictw pełna jest gitar, z drugiej - różnią się one od siebie głównie okładkami, powielając nieudolnie starych mistrzów bądź modnych młodziaków spod znaku Franz Ferdinand czy Arctic Monkeys. Jeśli męczy was ten nudny stan rzeczy, koniecznie sięgnijcie po nowy album Super Furry Animals, którzy po kiepskim albumie "Love Kraft" sprzed dwóch lat wracają w wielkim stylu. Walijczycy odpoczęli od siebie (lider i wokalista Gruff Rhyss wydał rok temu solową płytę "Candylion"), co zdecydowanie wyszło im na dobre.

Reklama

"Hey Venus!" to mieszanka zniewalających popowych melodii odwołujących się do klasyków (beatlesowski "Run-Away" to murowany przebój jesieni, a wokalne harmonie z "The Gift That Keeps Giving" przyprawiłyby o drżenie serca każdego członka Beach Boysów) podlana delikatnym sosem pogodnej psychodelii. Na szczęście w kąt poszły wycieczki w stronę nieokiełznanego techno i tylko kilka razy zza refrenu wychynie cyfrowy pasażyk podkreślający inność SFA.

Na osobną recenzję zasługuje świetna produkcja SFA odwołują się do lat 60. nie tylko stylistycznie. Podobnie jak na rewelacyjnej płycie Jima Noira "Tower Of Love" wszystko brzmi tu jakby nagrane zostało pół wieku temu w studiu przy Abbey Road - taki autentyczny vintage sound ociepli każdemu nadciągające wrześniowe słoty.


Super Furry Aninmals - "Hey Venus!"
Sonic