„Oto on, największy paranoik w show biznesie” – tak aktor Rupert Everett zapowiedział Robbiego Williamsa przed koncertem w Royal Albert Hall w 2001 roku. Trudno o lepsze określenie Williamsa, który albumem „In and Out of Consciousness: The Greatest Hits 1990 – 2010” podsumowuje 20 lat swojej kariery. Przeboje, które zabrał na płycie, przypominają, że to jeden z najważniejszych wokalistów popowych ostatnich lat, ale też że to ktoś, kto muzycznie nie zawsze dokonywał słusznych wyborów.

Let Me Entertain You

Do 2001 r. był tylko jednym z wielu ładnych solidnie rozrabiających brytyjskich artystów. Z grupą Take That na początku lat 90. osiągnął wielki sukces – aż osiem singli zespołu dotarło na szczyt brytyjskiej listy przebojów. W 1995 znużyły go piszczące na widowni nastolatki oraz walka o pierwsze miejsce w zespole. Odszedł z boysbandu, żeby rozpocząć solową karierę. Zaczął ją najłatwiej, jak można – nagrywając cover przeboju sprzed lat – „Freedom” George’a Michaela.
Pierwszy solowy album Robbiego „Life Thru a Lens” był przełomem. Przeboje „Let Me Entertain You” i „Angels” pokazały, że potrafi nie tylko śpiewać chórki w ckliwych balladkach Take That, ale też śpiewać i pisać prawdziwe popowe przeboje. Tylko w Wielkiej Brytanii płyta sprzedała się w ponaddwuipółmilionowym nakładzie. Później pojawiły się jeszcze dwa przebojowe albumy „I’ve Been Expecting You” (ponad 3 mln płyt w Wielkiej Brytanii) oraz „Swing When You’re Winning”. Po tych dwóch, kiedy był już gwiazdą popu, postanowił pokazać, że gra w gwiazdorstwo na własnych zasadach.

I Did It My Way

W 2001 roku dał ważny w jego karierze koncert w Royal Albert Hall w Londynie. Oprócz własnych numerów wraz z orkiestrą wykonał standardy sprzed lat, których słuchał w młodości. Wśród nich „My Way”, znaną przede wszystkim z wykonania Franka Sinatry. Śpiewając ten utwór, złamał wizerunek gwiazdki z nieistniejącego boysbandu. Zachwycił możliwościami wokalnymi, ale – co ważniejsze – luzem, z jakim radzi sobie z klasykiem.

Nie mógł wybrać lepszej piosenki do opisania własnej kariery. Słowa „My Way” mówią o gwiazdorze, który bez kompleksów robi to, co chce: „Żyłem pełnią życia/Podróżowałem każdą drogą/Ale co najważniejsze/Robiłem to po swojemu”. Śpiewa to z ulgą, bo właśnie pokazał, że poza błazenadą, z która jest kojarzony, na scenie ma do sprzedania znakomity głos.










Reklama





In And Out Of Consciousness

Niedawno zaskoczył po raz kolejny. Po 57 milionach sprzedanych albumów i zdobyciu 16 statuetek Brit Awards ogłosił, że powraca do Take That. Jego ponowne spotkanie z kolegą z zespołu Garym Barlowem, z którym na „In And Out Of Consciousness – The Greatest Hits 1990 – 2010” nagrał singiel „Shame” pokazuje, że Robbie wraca do Take That przede wszystkim, żeby dobrze się bawić.

W jednym z utworów bawi się w parodię „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Śpiewa: „Czy to jest dźwięk słodkiego poddania się?”. Wielu powie, że tak – wracając do boysbandu, rezygnuje z ambitniejszych planów. Ale na pewno się nie poddaje, po prostu szuka w muzyce zabawy.

„In And Out Of Consciousness – The Greatest Hits 1990 – 2010” pokazuje to dobitnie. Zestaw 39 piosenek balansuje między kiczem znanym z Take That a Robbiem w Royal Albert Hall. Obok boysbandowej ballady „Lazy Days” jest swingujące „I Will Talk and Hollywood Will Listen” i prawdziwy wyciskacz łez – „Mornig Sun”.

You Know Me

Dyskotekowe, syntezatorowe eksperymenty z płyty „Rudebox” w postaci „She’s Madonna” to jest coś, w czym Williams jest najlepszy. Prosta melodia, zabawa wokalem oraz ironia, czego przykładami są „You Know Me” i duet z Nicole Kidman „Somethin’ Stupid”. Z jednej strony czuje się na tej składance przeładowanie, z drugiej – właśnie dzięki tak szerokiemu wymiarowi, można się dowiedzieć jak różnorodna jest droga zawodowa Williamsa – od wysokiego muzycznego kunsztu do banalności, wszystko z przymrużeniem oka.


Robbie Williams | In And Out Of Consciousness – The Greatest Hits 1990 – 2010 |
Ocena 4















Wojciech Przylipiak





Reklama