Granie we własnych zespołach postanowili urozmaicić komponowaniem dla kina: Eddie Vedder, Trent Reznor, Lisa Gerrard, Adrian Utley z Portishead i Francuzi z Daft Punk. Coraz odważniej twórcy filmowi o kreację muzycznego tła zwracają się nie tylko do wyspecjalizowanych kompozytorów jak Howard Shore czy John Williams, ale też do wokalistów i muzyków popularnych kapel.
Efekt ich pracy jest dużo ciekawszy niż soundtracki sklejone z przebojów różnych wykonawców. Muzycy dostają przy tym okazję zaprezentowania się w innym repertuarze niż w swoich zespołach.

Mniej mroku na ekranie

Lisa Gerrard, która wraz z Brendanem Perry przez niemal 20 lat czarowała w mrocznym folkowo-rockowym zespole Dead Can Dance, to już weteranka filmowych soundtracków. Prezentuje na nich bardziej radosną twarz niż w słynnym duecie. Pierwszy, przy jakim pracowała jeszcze z Perrym, to „El Nino De La Luna” z 1988 roku. W hiszpańskim filmie Gerrard debiutowała też jako aktorka.
Reklama
Rok po zawieszeniu działalności Dead Can Dance Lisa, wspólnie z Pieterem Bourke’em, napisała muzykę do przeboju kinowego „Informator” Michaela Manna. Za kolaborację z Hansem Zimmerem przy „Gladiatorze” otrzymała nominację do Oscara. Sama skomponowała muzykę do nowozelandzkiego niezależnego filmu "Jeździec wielorybów" oraz australijskiego „Balibo”.
Reklama
W 2011 roku ma mieć premierę ostatni obraz z jej kompozycjami "Oranges and Sunshine" z Emily Watson i Hugo Weavingiem w rolach głównych.



Z filmu do muzycznego mainstreamu

Od lat soundtracki tworzy też Adrian Utley z Portishead. Na pytanie, co pociąga go w muzyce filmowej, odpowiedział Kulturze w rozmowie, że eksperymentalność i nieograniczone możliwości budowania melodii albo nawet brak wyraźnej melodii. Kariera zespołu, który utworzył wraz z Beth Gibbons i Geoffem Barrowem, rozpoczęła się właśnie od filmu. Nakręcili "To Kill a Dead Man", w którym sami wystąpili i do którego stworzyli muzykę.
Po zrealizowaniu tego krótkiego obrazu Portishead podpisali umowę z wytwórnią Go! Beat, nakładem której w tym samym roku ukazał się ich znakomity debiutancki album „Dummy”. Jednak Utley napisał swój pierwszy soundtrack, zanim zaczął grać w Portishead. W 1991 roku stworzył muzykę do krótkometrażowego filmu "Sort of Champion" w reżyserii Ricka Holbrooka i Hazela Griana. Kiedy Portishead po 1998 roku przez dziesięć lat nie pracowało nad nowym materiałem, Utley napisał muzykę do filmów "Accelerator" oraz "Signs & Wonders" ze Stellanem SkarsgĆrdem i Charlotte Rampling.

Vedder akustycznie

W przerwie między graniem grunge z Pearl Jam do muzyki filmowej trafił wokalista zespołu Eddie Vedder. – Tuż po powrocie z trasy Sean Penn wpadł do mnie ze swoim nowym filmem – wspomina Vedder. – Siedliśmy na podłodze, paliliśmy papierosy i oglądaliśmy. Byłem poruszony i o mało się nie popłakałem, bo to był naprawdę piękny obraz. Poproszony przez Penna o napisanie muzyki Vedder zgodził się od razu. Tym bardziej że Penn dał mu wolną ręką. Zresztą Vedder skomponował już wcześniej dla niego dwie piosenki do filmu "Przed egzekucją".
O jego dużym potencjale song-writerskim przekonują szczególnie kameralne utwory, na których miejsce hałaśliwego instrumentarium Pearl Jam zajmują gitara akustyczna i mandolina. Za piosenkę "Guaranteed" Vedder otrzymał Złoty Glob w 2008 roku.



Psychodelia alienacji

Oddech od pracy w rodzimym zespole łapie też dzięki muzyce filmowej Trent Reznor. Widząc występ jego industrialnej kapeli Nine Inch Nails na festiwalu Woodstock w 1994 roku, kiedy oblepiony błotem skakał po scenie, trudno było przewidzieć, że nagra hipnotyzujący soundtrack do jednego z najważniejszych filmów 2010 "The Social Network" Davida Finshera.
Wspólne dzieło Reznora i jego wieloletniego współpracownika, kompozytora i producenta Atticusa Rossa, nie odbiega drastycznie od dokonań NIN, jest za to jednym z najlepszych materiałów, jakie Trent nagrał w mijającej dekadzie. Finsher – specjalista od filmowego mroku – wiedział, że w świecie muzyki nie ma twórcy, który potrafi nagrać lepsze niepokojące, niejednoznaczne i wyalienowujące dźwięki od lidera NIN.
Duet Daft Punk, pisząc muzykę do disneyowskiego "Tron. Dziedzictwo", doskonale wpisali się w tę krótką historię znakomitych soundtracków artystów, dla których muzyka filmowa to odskocznia od codziennego grania. Oby ten trend się szybko nie skończył.
Klasyka spotyka cyber punk
Singlowe "Derezzed" może zbić z tropu. To przypominający wcześniejsze dokonania francuskiego duetu i najbardziej taneczny kawałek na soundtracku "Tron. Dziedzictwo". Reszcie nowych kompozycji Daft Punk bliżej do filmowych dokonań Vangelisa niż tego, co Guy-Manuel de Homem-Christo i Thomas Bangalter tworzą od 18 lat.
Monumentalna elektronika miesza się tu ze skrzypcami, puzonami, kontrabasami i trąbkami, na których 85 muzyków rejestrowało kompozycje w słynnym londyńskim AIR Lyndhurst Studios. Wcześniej nagrywali tam m.in. Peter Gabriel, Coldplay i Paul McCartney. Z jednej strony na „Tron. Dziedzictwo” mamy doniosłe, pełne smyczków kompozycje jak "Overture" czy "Outlands", które mogłyby stworzyć piękne tło dla zwycięskich walk Rocky’ego. Z drugiej nie brakuje mroku, strachu i niepewności charakterystycznego dla muzyki z "Łowcy Androidów". Daft Punk nie wyparli się przy tym elektroniki. Utwory "The Son Of Flynn" czy "Arena" na pewno z przyjemnością na swoich koncertach grałby Jean Michael Jarre – potrafią budować napięcie.
Znakomitym zakończeniem płyty i filmu jest „Tron Legacy (End Titles)”. Dla niego nie warto wychodzić z kina, kiedy pojawią się napisy końcowe. Warto też zwrócić uwagę na kilka słów, jakie wygłasza na płycie Jeff Bridges. Jego głos w „The Grid” hipnotyzuje i przeraża jednocześnie. Tak potrafią mówić tylko zawodowi lektorzy filmowych trailerów.
Całości słucha się doskonale. Przyspiesza, kiedy już myślimy, że można przysnąć, a zwalnia, kiedy wydaje się, że wystartujemy z fotela.
DAFT PUNK | Tron. Dziedzictwo Soundtrack | EMI Music Polska