Brytyjczycy lubią prowokować. Ich debiutancki album nosił tytuł "You Have No Idea What You’re Getting Yourself Into" ("Nie masz pojęcia, w co się pakujes"), drugi jest odpowiednio zatytułowany "Don’t Say We Didn’t Warn You" ("Nie mów, że cię nie ostrzegaliśmy").
Gdy będziecie słuchać tej płyty, przyjdzie wam do głowy wiele muzycznych skojarzeń: Daft Punk, The Prodigy, Justice, a nawet Muse. To zespoły, które dla Does It Offend You, Yeah? (nazwa zespołu została zaczerpnięta z jednego z odcinków britcomu "Biuro") niewątpliwie są inspiracją. Ale brytyjscy dancepunkowcy prędzej zakończyliby karierę, niż zdecydowali się biernie kogokolwiek naśladować. Elektronika miesza się tu z gitarowym jazgotem, transowe rytmy ustępują akustycznym solówkom, przyspieszający tętno rave zostaje przełamany śpiewnymi refrenami. "Don’t Say..." jest jak bomba wrzucona na dyskotekowy parkiet. Ale DIOY,Y? chcą przy okazji rozsadzić rynek muzyczny od środka. Wielkim wytwórniom pokazują środkowy palec – czy też raczej, jak zwykło się to robić na Wyspach, dwa palce. – Ten system nie jest stworzony do tego, by pracować z niezależnymi zespołami – mówi wokalista i założyciel formacji James Rushent. Nic dziwnego, że motywem przewodnim kawałka "The Wrestler" jest sample z filmu "Beyond the Mat", w którym zapaśnik Paul Heyman wykrzykuje zdanie, które mogłoby stać się życiowym credo DIOY,Y?: "Fuck you, you’re wrong! Fuck you, we’re right". Policzek wymierzony wielkim wytwórniom okazał się nadspodziewanie celny.
Zgodnie ze swoją filozofią muzycy Does It Offend You, Yeah? płytę "Don’t Say..." nagrali i wyprodukowali sami, wybierając dziesięć "z miliona" kawałków. Wydali ją w niezależnej wytwórni Cooking Vinyl, niegdyś współpracującej m.in. z Killing Joke i Bauhaus. Cały czas chcą działać na własną rękę. – Pora, żebyśmy zrobili cholerne zamieszanie – mówi Rushent, a "Don’t Say..." to milowy krok w tym kierunku.
DOES IT OFFEND YOU, YEAH? | Don’t Say We Didn’t Warn You | Cooking Vinyl
Reklama