Niestety powodem tym nie jest też nawrót wielkiej formy. Słuchanie "Charm School" nie dostarczyło mi w zasadzie żadnej przyjemności. Od początku materiału czuć, że Szwedzi nie chcą ani trochę odciąć się od tego, co nagrywali kiedyś, ale brakuje im świeżości i pomysłów na nagranie, które dorównałyby klasą oraz przebojowością niezapomnianym "The Look" czy "Joyride".

Reklama

Otwierające album "Way Out" próbuje być takim starym - nowym Roxette, ale nie budzi w zasadzie żadnych emocji. Nieźle wypada "She's Got Nothing On (But The Radio)", jednak za mało w nim przebojowości, hitowego potencjału, aby odnaleźć miejsce na listach.

Kilka spokojniejszych, bardziej balladowych piosenek nie porusza. Więcej w nich nudy i sennego nastroju aniżeli pobudzenia do refleksji, rzeczywistego poruszenia. Jedynie "Big Black Cadillac" oraz "Only When I Dream" jako tako się bronią i chociaż na chwilę przypominają nam, dlaczego właśnie im kiedyś się udało. To jednak stanowczo za mało, aby czuć satysfakcję ze słuchania płyty.

"Charm School" potwierdza tezę, że powroty po latach w większości są niewypałami. Jeśli artyści, którzy kiedyś potrafili na jednym albumie umieścić po pięć, sześć międzynarodowych przebojów, nie są tym razem w stanie umieścić nawet jednego hitu, coś jest nie tak. Zresztą pomijając nawet potencjał singlowy, niespecjalnie jest na płycie cokolwiek do wyróżnienia pod względem artystycznym. Pop poszedł przez dwadzieścia lat do przodu, a Roxette zatrzymali się w miejscu i nie mają nam nic nowego do zaoferowania.

Reklama

Podejrzewam, że nawet wierni fani zespołu będą mocno zawiedzeni.