Oczekiwanie na nowy film (od premiery "Inland Empire" minęło już pięć lat) Lynch rekompensuje fanom muzycznym wydawnictwem. "Crazy Clown Time" jest reklamowana jako jego płytowy debiut, ale twórca "Miasteczka Twin Peaks" z muzyką ma bliski kontakt już od wielu lat. Jest współautorem ścieżki dźwiękowej do swojego pełnometrażowego debiutu "Głowa do wycierania". Pracował też przy tworzeniu muzyki do chociażby "Dzikości serca", "Miasteczka Twin Peaks" i "Mulholland Drive". Współtworzył dwa pierwsze albumu Julee Cruise, która śpiewa w temacie przewodnim do "Miasteczka Twin Peaks". Realizował teledyski, a na początku tego roku koncert Duran Duran.
10 lat temu wyszła z kolei płyta "BlueBob" jego wspólnego projektu z muzykiem Johnem Neffem. Lynch nie tylko ją wyprodukował, lecz także zadbał o design, efekty wokalne, bawił się również dźwiękami na gitarze. Cała płyta przypomina fragmenty ze ścieżek dźwiękowych do jego filmów, zresztą dwa numery z "BlueBob" znalazły się w "Mulholland Drive". Po dziesięciu latach Lynch wydaje "Crazy Clown Time", przy którym pracował m.in. z Deanem Hurleyem, który gra tu na gitarach, perkusji i klawiszach. W pierwszym i jednym z najlepszych numerów na płycie „Pinky’s Dream” wokalnie wspiera go Karen O z zespołu Yeah Yeah Yeahs!. Rytmiczny, za sprawą basu i perkusji i niepokojący, z powodu gitar i klawiszy numer nie gryzłby się puszczony jako tło do żadnego z jego filmów, może poza "Prostą historią".



Podobnie rytmicznie jest też w drugim "Good Day Today". Tylko że tu wokalnie rządzi już tylko Lynch. Jego głos jest zniekształcony, jak zresztą w mniejszym lub większym stopniu w każdym kawałku. Wokal jest wysoki, lekko beczący, momentami brzmi jak kobiecy. Lynch dokłada do tego specyficzne gitary – gra na nich jakby w zwolnionym tempie. Rozmywają się i hipnotyzują, co w takich siedmiominutowych kolubrynach jak "Crazy Clown Time" czy "Strange And Unproductive Thinking" może drażnić. Lynch potrafi być industrialny ("She Rise Up"), synthopowy ("Stone's Gone Up") i bluesowy ("I Know").
Reklama
Wszystkie te gatunki David wymienia jako inspirujące w wywiadzie dla "NY Timesa". Przyznaje się w nim do fascynacji zarówno Presleyem, Buddym Hollym, Royem Orbisonem, jak i młodymi artystami czarującymi elektroniką, jak Lykke Li czy Au Revoir Simone. Dokłada do nich swój mrok i w efekcie mamy ciekawy miks dusznego, barowego bluesa z syntetycznymi bitami. Są tu też niestety rozlazłe numery, w których Lynch brzmi, jakby śpiew sprawiał mu ból ("Speed Roadster"), a mimo to ciągnie swoje stękanie i rozmemłane granie na gitarze przez kilka minut. Całość, choć nie pokazuje Lyncha z innej strony niż jego filmy, malarstwo czy poprzednie muzyczne projekty, zasługuje na uwagę. Lynch potrafi bowiem budować klimat jak mało kto.
Reklama
DAVID LYNCH | Crazy Clown Time | Isound Labels