Bo choć Harper od przeszło 13 lat występuje z grupą The Innocent Criminals, to właśnie podczas sesji nagraniowej płyty "Lifeline" po raz pierwszy dopuścił ich do wielkiej tajemnicy współtworzenia repertuaru. Do tej pory bowiem Harper był nie tylko sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem, ale też sprawiał wrażenie, że gdyby nie brak dodatkowych kończyn, najchętniej sam również grałby swoje kompozycje na scenie. Szczęśliwie wreszcie przejrzał na oczy i usłyszał na uszy.

Świeża kompozytorska (Harper wolał zostawić sobie ostatnie słowo w kwestii tekstów) ożywczo wpłynęła na Harpera, jednocześnie ani o jotę nie zmieniając stylistyki jego piosenek. Na nagranym w ciągu zaledwie tygodnia w maleńkim paryskim Studio Gang albumie "Lifeline" Harper i jego muzycy niezmiennie odwołują się do amerykańskiej tradycji muzycznej, wpisując się między Stevie’ego Wondera, Tracy Chapman, Dave’a Matthewsa i Woody’ego Guthrie’ego. Nie stronią przy tym od akustycznych instrumentów ("Fool for a Lonesome Train") czy krwistego soul-rocka ("Need You Tonight"). Po raz pierwszy za to unikają wypowiedzi politycznych. Zamiast krytykować Busha, jak to miało miejsce na ubiegłorocznym albumie "Both Sides of the Gun", koncentrując się raczej na takich tematach jak miłość czy kolorystyka zachodów słońca. I dobrze, bo "Lifeline" to najlepsza z dotychczasowych 11 płyt Harpera.


Ben Harper & The Innocent Criminals "Lifeline" (Virgin/EMI Music)




Reklama