Słuchając pierwszy raz "In Rainbows", łatwo ulec pokusie szybkiego jej zaszufladkowania. Wielu krytyków będzie kręcić nosem, że to już było na poprzednich płytach, a niejeden słuchacz zamarudzi na brak chwytliwych piosenek, podobnych do tych z "Ok. Computer". Jednak nikt nie nagrywa przełomowych płyt co kilka lat, inaczej żadna nie byłaby przełomowa...

Mimo to "In Rainbows" to jeden z najlepszych tegorocznych płyt rockowych. To album, którym Brytyjczycy podsumowują dotychczasową twórczość. Łączą na nim elektroniczno-ambientowe poszukiwania z "A-Kid" i zeszłorocznej solowej płyty lidera Thoma Yorke’a z "popową inaczej" estetyką słynnego "Ok. Computer" sprzed dekady. Yorke zwyczajowo brzmi jakby w każdej piosence śpiewał o śmierci swojego ukochanego chomika, ale to dalej przejmujący wokalista, któremu chce się wierzyć. Na pomnik zasługuje sekcja rytmiczna. Basista Colin Greenwood i perkusista Phil Selway niepozornie zapowiadające się kawałki potrafią zamienić w lokomotywy napędzane hipnotycznym groovem (elektroniczny "15 Steps" czy prawie punkowy "Bodysnatchers").
Z jednej strony zachwyca dopieszczona produkcja, dzięki czemu napęczniałe od pogłosów gitar i elektronicznej mgły aranże są cały czas przejrzyste. Z drugiej jednak trzeba kilku przesłuchań, żeby w pełni docenić wielowymiarowość "In Rainbows", której daleko do typowej piosenkowej formy. Owszem są tu zwrotki i refreny, lecz w niespodziewanych miejscach i wariacjach. To powoduje, że z płytą trzeba dłużej się oswajać – dzięki czemu nie zestarzeje się ona zbyt szybko.

Brytyjczycy odpuścili sobie rewolucję muzyczną, ale w zamian wsadzają kij w mrowisko show biznesu. Nie podpisali kontraktu z żadną wytwórnią, a ich płytę można ściągnąć wyłącznie przez internet ze strony zespołu www.inrainbows.com (na początku grudnia będzie można kupić tradycyjną wersję). Do rewolucji dołączył też Trent Reznor (Nine Inch Nails), który ogłosił kilka tygodni temu z niekłamaną ulgą, że w końcu rozstał się z wytwórnią Interscope i sam zamierza docierać do fanów z muzyką, oraz Will.I.Am sprzedający pierwszą solową płytę ze znaczną pomocą internetowych fanów.
Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że wytwórnie muszą zmienić model działania z "łupieżczo-roszczeniowego" na "wspierająco-poszukujący". Słynny producent Rick Rubin próbuje tego właśnie dokonać w wytwórni Columbia, gdzie "chce szukać dobrych artystów, a nie tylko tych, którzy dobrze się sprzedają" (jak mówił w niedawnym wywiadzie dla "The New York Timesa").

Ale Radiohead poszli o krok dalej. "In Rainbows" można bowiem ściągnąć praktycznie za darmo. Cenę ustala kupujący i może ona również wynieść zero, w tym wypadku trzeba jedynie ponieść koszty obsługi serwisu wynoszące pół funta brytyjskiego. Pomysł się sprawdził, bo już dwa dni po premierze album ściągnęło ponad milion osób, a każda z nich zapłaciła średnio jednego funta.

Czy to rewolucja? Nie do końca. Połowa rockowych kapel w ten sposób próbuje wsławić się w internetowym świecie, rozdając swoje utwory za darmo. Wystarczy wspomnieć najbardziej znany przypadek sprzed dwóch lat - Arctic Monkeys, którzy samodzielnie wypromowali się dzięki stronie serwisu MySpace.

Jednak ta romantyczna idea sztuki wolnej od rynkowego zniewolenia w wykonaniu tak uznanego zespołu jak Radiohead może okazać się gwoździem do trumny muzyki niezależnej. Radiohead zdaje się obłudnie mówić "Fuck The System", ciesząc się już statusem gwiazd z wypchanymi portfelami. Tak naprawdę to krótkowzroczne i populistyczne działanie, które nie rozwiąże sytuacji w jakiej znalazł się obecnie rynek muzyczny. Pal licho wielkie korporacje, które same się o to prosiły (wystarczy wspomnieć niedawną wypowiedź rzeczniczki prasowej Sony BMG, która stwierdziła że robienie plików mp3 na własny użytek z legalnie zakupionych płyt to złodziejstwo).

Najgorsze, że Brytyjczycy strzelają w nogę wszystkim młodym artystom, którzy próbując tworzyć niezależną, ciekawą muzykę często ledwo wiążą koniec z końcem. Skoro Radiohead można ściągnąć za darmo to po co wspierać mniej znane kapele? Te ostatnie utrzymują się co prawda głównie z koncertów, ale nie trudno wyobrazić sobie co może się zdarzyć za kilka lat - jeśli nagrania są za darmo, to czemu mielibyśmy płacić za koncerty? Żeby się rozwijać każdy zespół w pewnym momencie potrzebuje dobrego studia, managera i wytwórni. Te wszystki usługi kosztują i nic nie wskazuje na to, żeby można je było wkrótce ściągnąć za darmo z sieci.
Nie wspominając o deprecjacji wartości samej muzyki, która i tak coraz częściej jest sprowadzana do roli dzwonka w telefonie.

Być może gdyby Thom Yorke wychował się w Polsce, wiedziałby że socjalizm dobrze wygląda tylko na papierze. Radiohead ciągle grają piękną muzykę, ale następn płytę powinni wydać pod szyldem "Emptyhead".

Radiohead
In The Rainbows
Radiohead




















Reklama