"Ludzie często pytają mnie jak można zostać popularnym didżejem" - mówi Paul Oakenfold. - "Większości ludzi wydaje się, że wystarczy mieć parcie na sławę i pieniądze. Tymczasem ja uważam, że trzeba być dobrym i nie bać się ryzyka”.

Reklama

W ten sposób artysta tłumaczy również decyzję wydania swojej autoryzowanej biografii. Ma być ona przewodnikiem dla młodych didżejów, którzy chcieliby pójść w jego ślady. W końcu to dzięki swojemu odważnemu podejściu zrewolucjonizował scenę klubową zarówno pod względem muzycznym, jak i komercyjnym.

Nie ma wątpliwości, że Oakenfold jest chodzącą legendą muzyki. Królowa jak najbardziej zasłużenie przyznała mu order "Pioneer of the Nation”. To on w latach 80. przywiózł na Wyspy dzikie taneczne rytmy z Ibizy, a potem w 90. egzotyczny goa trance z Indii. Na jego imprezach i miksach wychowywało się całe pokolenie klubowiczów, a nawet muzyków rockowych. Na fali acid house udało mu się ściągnąć do klubu członków The Stone Roses oraz Happy Mondays, ci ostatni poprosili go nawet o wyprodukowanie kultowego albumu "Pills 'n' Thrills and Bellyaches”. Natomiast na początku lat 90. propozycję remiksu "Even Better Than The Real Thing” złożyła mu grupa U2. Utwór, który wyszedł spod ręki Oakenfolda radził sobie na listach lepiej niż oryginał.

Dziś ten "emerytowany raver” nie ukrywa, że obok wielu didżejów z czasów jego młodości, ważną inspiracją stali się dla niego Bono i spółka. Zamiast konkurować na scenie trance o swoją pozycję z Tiesto, Arminem van Buurenem czy Paulem van Dykem, poczuł się gwiazdą rocka i postanowił zabrać muzykę klubową na stadiony oraz przebić się do mainstreamu. W 2001 r. wystąpił na wielkim festiwalu organizowanym przez Moby'ego, a rok później wyruszył w trasę po Stanach z Chemical Brothers. Wydał też producencki album "Bunkka”, na który zaprosił Nelly Furtado, Ice Cube'a czy Shifty'ego Shellshocka (Crazy Town). Nie da się ukryć, że były to dosyć toporne popowe produkcje, ale i tak Oakenfold znalazł sobie niszę w kraju, gdzie muzyka klubowa nie była aż tak popularna jak na Wyspach. Koncerny do dziś zamawiają u niego remiksy Elvisa Presleya, The Doors i zlecają podrasowywanie przebojów Justina Timberlake'a czy Britney Spears.

Reklama

Jego muzyka stała się świetnym towarem użytkowym. Dzięki mechanicznemu rytmowi i prostym melodiom nadawała sie jako tło w reklamach, grach komputerowych czy serialach telewizyjnych oraz filmach. Nic dziwnego, że przez ostatnie lata artysta dzieli czas między Londyn i Los Angeles, gdzie regularnie komponuje soundtracki do hollywoodzkich produkcji, takich jak "Kod Dostępu”, "Zakładnik” czy "Matrix Rewolucje”. Oakenfold do tego stopnia poczuł się kompozytorem, że zaczął współpracować z orkiestrami. Niestety jego głośny występ sprzed pół roku z The Boston Pops nie był niczym rewolucyjnym, a jedynie potwierdził jego kiepski gust muzyczny. Mimo wszystko, ciągle zmieniające się mody w muzyce nie przeszkadzają Oakenfoldowi w utrzymaniu pozycji "najpopularniejszego didżeja”.

Potwierdzeniem tego jest rosnąca liczba remiksów i ponad 5 mln sprzedanych albumów oraz tegoroczny występ na Hollywood Bowl. "To było pamiętne doświadczenie, bo żaden didżej nie wystąpił tam przede mną" - mówi Oakenfold. "To wspaniałe miejsce na 15 tys. osób, gdzie grali Frank Sinatra czy The Beatles. To takie wielkie wydarzenie, jak granie na Wembley czy Wielkim Murze w Chinach”. Ten fenomen artysty streszcza najlepiej okładka wydanej właśnie pierwszej części serii "Greatest Hits & Remixes”, gdzie z perspektywy Oakenfolda stojącego nad gramofonami widać stadion pełen ludzi. Dzięki takim wydarzeniom wciąż pozostaje on najbardziej rozpoznawalną postacią na scenie klubowej, choć jego wpływ na muzykę jest coraz mniejszy.