Nowa płyta nazywa się "Rhythm & Hymns". Rytm, bo jest znacznie bardziej żywa i taneczna od poprzedniej, a hymny bo każda piosenka to swoisty hołd złożony ludzkości. Ale nie brak tu też mroczniejszych momentów. Pewne jest jedno: nie stanęliśmy w miejscu, muzyka Mattafix ciągle zaskakuje - tłumaczy "Kulturze TV" Marlon Roudette, główny kompozytor i wokalista brytyjskiego duetu, który dwa lata temu wyjechał z Sopotu z Bursztynowym Słowikiem.

Reklama

Niestety, słuchając drugiej płyty Mattafix trudno podzielić entuzjazm wokalisty w kwestii ukazania egzotycznych korzeni grupy (jego matka pochodzi z Indii, sam Marlon wychowywał się na Karaibach), bo produkcja ta nie różni się niczym od debiutu "Signs Of Struggle" (2005). Ot, mieszanka prostych hiphopowych bitów z odrobiną dancehallu i popowym do bólu wokalem zniewieściałego Marlona, od którego bardziej irytujący jest już tylko głos Akona. "Rhytm & Hymns" to zlepek "modnych" kawałków tak oszlifowanych, żeby broń Boże słuchacz nie pokaleczył się o żadne kanty. Tak jak w "Skake Your Limbs", na którym Marlon próbuje naśladować Seana Paula albo protest song "Living Darfur" z refrenem tak oklepanym jak pośladki posłanek Samoobrony. Jedynym utworem, który się broni i ma szansę choć na chwilę zawitać na listy przebojów jest "Stranger Forever" - słychać tu afrykańskie chóry i jedyny chwytliwy refren na albumie.

Marlon do spółki z Preeteshem Hirjiem od początku chcieli zarówno "być", jak i "mieć". W wywiadach powoływali się na inspirację Massive Attack, deklarowali niszowość, a jednocześnie epatowali melodiami spod znaku "kocham Cię, ale się boję". To zresztą najsłabszy punkt zespołu, bo o ile podkłady nie rażą fuszerką, to monotonne marudzenie Marlona nudzi już po dwóch dowolnie wybranych utworach. A już określenie twórczości Mattafix mianem "alternatywnego hip-hopu" czy "nowego bluesa" jest równie trafne jak nazwanie Gosi Andrzejewicz nową Billie Holiday. Brytyjski duet alternatywny i świeży może być tylko nad Wisłą, gdzie wszystko poza Dodą jest niszowe. Pewnie dlatego Marlon tak bardzo lubi Polskę - tutaj wszyscy mu wierzą. Na Wyspach to twórcy jednego hitu. - To prawda, że z dnia na dzień staliśmy się znani. Co ciekawe, zwłaszcza wśród Polaków, których w Wielkiej Brytanii jest teraz naprawdę wielu. To oni, a nie Anglicy, rozpoznają mnie na ulicach. Może dzięki wygranej na festiwalu w Sopocie? To był pierwszy i jedyny konkurs w naszej karierze. Zwykle się w to nie bawimy - przyznaje wokalista.

Kiedy muzycy używają określenia "niszowy", chodzi im o szacunek innych muzyków i krytyków. Jeśli Mattafix chcą szacunku, na kolejnym albumie muszą zaryzykować, choć coś mi mówi, że tak się nie stanie.

Mattafix

Reklama

Rhythm & Hymns