W odróżnieniu od ostatniego "Don’t Believe the Truth", bracia Gallagher tym razem uderzają solidną dawką rockowego grania, które naznaczone jest ostrym brzmieniem gitary, psychodelicznymi chórkami i partiami klawiszy. Co prawda, dobrych melodii brakuje nawet w singlowym "The Shock of the Lightning", gdzie w refrenie pada hasło "magical mystery".

Reklama

Ale deklarowane od początku nawiązania do The Beatles w "The Turning" czy "The Nature Of Reality" okazuje się dobrym pomysłem na nadrobienie braku własnych pomysłów. Dobre wrażenie psuje jedynie ballada "I’m Outta Time" napisana przez Liama, która miała być hołdem dla Lennona, a jest kiepską, sentymentalną brit-popową piosenką. Sednem tej płyty jest jednak środkowa część, którą rozpoczyna bluesowe "(Get Off Your) High Horse Lady" z rytmem nabijanym klaśnięciami, następnie "Falling Down" z sekcją żywcem wziętą z klasyki końca lat 60. "Tomorrow Never Knows" czy wreszcie "To Be Where There’s Life" z transową linią basu autora kompozycji Gema Archera i partią sitaru! Takie rzeczy chyba nie śniły się nawet najzagorzalszym fanom grupy - chyba, że ktoś wciąż wierzy w to, że Oasis będzie nowym The Beatles.

Ten album to brakujące ogniwo w historii zespołu, który w połowie lat 90. stał się nadzieją na odrodzenie brytyjskiej muzyki. Pierwsze trzy albumy "Definitely Maybe", "(What’s the Story) Morning Glory" i "Be Here Now" osadzone w piosenkowej tradycji The Beatles i rock’n’rollowym duchu uczyniły z tych prostych i nieokrzesanych chłopaków z Manchesteru głos pokolenia. Niestety pod koniec lat 90. pomysły na kolejne piosenki się skończyły, a grupa próbowała się ratować nieudanymi albumami takimi jak "Standing on the Shoulder of Giants" oraz zwracać na siebie uwagę rozróbami. Ich konserwatywny styl nie pozwolił na dalszy rozwój, jaki stał się udziałem ich konkurentów z Blur (np. na niezłym udanym albumie "13”) czy Radiohead, którzy zamknęli raz na zawsze epokę brit-popu wybitnym "OK Computer”.

Nowe dzieło Oasis "Dig Out Your Soul”" pojawia się w szczególnym kontekście. Bez wątpienia wielki wpływ na Noela Gallaghera miała współpraca z ojcem chrzestnym brytyjskiego rocka Paulem Wellerem, który niejako podsumował lata pracy znakomitym "21". Tyle tylko że jego płyta była jeszcze bardziej staroświecka, różnorodna i miała lepsze piosenki. Natomiast miesiąc temu ukazał się po dłuższej przerwie nowy album innych weteranów brytyjskiego rocka The Verve, którzy zaczynali karierę w tym samym czasie co Oasis. Kapela Richarda Ashcrofta na "Forth" powróciła do psychodelicznych korzeni, chociaż zabrakło jej konsekwencji i spójnego pomysłu, jaki miał Oasis. Pytanie jednak, czy bracia Gallagherowie odnawiający w tym roku kontrakt na trzy kolejne albumy - będą potrafili tym wydawnictwem wskazać nowy kierunek na kolejne lata i pójść dalej jak The Beatles w ostatnim okresie działalności, czy też krążek okaże się ich łabędzim śpiewem?

Reklama