W 1998 opisałeś muzykę The Fireman jako "ambientowe sny pod łukami tęczy". Jakbyś podsumował brzmienie tego projektu dziś?
Paul McCartney: To muzyka, która zabierze cię w miejsca, gdzie nigdy sam byś się nie wybrał.

Reklama

Jeden z brytyjskich dziennikarzy określił "Electric Arguments" jako "połączenie Arcade Fire z Led Zeppelin". To trafne porównanie?
Oczywiście - to dla mnie komplement. Cenię oba te zespoły, więc nie mam nic przeciwko porównywaniu The Fireman do ich twórczości.

Czym ten projekt różni się od twoich solowych dokonań?
Przede wszystkim The Fireman to wyzwolenie - od wszelkich ram, konwencji i oczekiwań. Kiedy wchodziliśmy z Youthem do studia, nie obchodziło nas nic poza muzyką. Zero zobowiązań, reguł, planów. Chodziło o przywołanie tego samego uczucia, jakie towarzyszy młodej kapeli, która spotyka się po raz pierwszy - przeświadczenia, że wszystko jest możliwe. To pozwala też nabrać dystansu do samego siebie, co dla każdego artysty bywa zbawienne. W tym biznesie nie można traktować się zbyt serio.

Tytuł "Electric Arguments" kojarzy mi się z twórczą kłótnią. Czy podczas nagrywania między tobą a Youthem dochodziło do wymiany muzycznych argumentów, czy stoi za tym jakaś inna historia?
Niestety, to mylny trop. Nie kłócimy się z Youthem - to raczej rodzaj partnerstwa - takiego samego porozumienia, jakie łączyło mnie z Lennonem. Nie potrafię pracować w odosobnieniu. Doświadczyłem tego podczas nagrywania pierwszego solowego albumu, który nagrywałem zupełnie samodzielnie i obiecałem sobie, że więcej tego nie zrobię. Nie ma nic przyjemnego w mozolnym układaniu strzępków muzyki samotnie w studiu. Najlepsze dźwięki rodzą się właśnie podczas interakcji, wzajemnej stymulacji. A jeśli chodzi o tytuł płyty - to fraza, jaką zapamiętałem z jednego z poematów Allena Ginsberga. Bardzo mi się spodobała i pomyślałem, że świetnie będzie oddawała ducha tej płyty. Zresztą regularnie przeczesuję najróżniejsze tomiki z wierszami, poszukując inspiracji - najczęściej sięgam do twórczości z lat 60., ze szczególnym naciskiem na bitników. Często z jednej ciekawej frazy rodzi się cała piosenka, a czasem łączę kilka z nich i powstaje intrygujący nowy tekst.

Reklama

Czy świadomie tym razem powróciłeś do piosenkowej formy? Wcześniejsze albumy The Fireman były bardziej eksperymentalne.
Jak najbardziej. Mimo poszukiwań elektronicznych czy moich niedawnych fascynacji klasyką piosenka to ciągle forma, w której czuję się najlepiej. Poza tym życie dostarczyło mi ostatnio sporo tematów na piosenki... Tym razem poszliśmy z Youthem na całość, bo wchodząc do studia, nie miałem skomponowanej żadnego utworu i cały album jest właściwie uporządkowaną improwizacją. Metoda była bardzo prosta - szybko konstruowaliśmy dobrze brzmiący groove, po czym graliśmy pod niego, aż coś ciekawego się zdarzyło. Nie ograniczaliśmy się przy tym do tradycyjnych instrumentów. Jeśli czułem, że powinienem sięgnąć po gwizdek albo harmonijkę, nie zastanawiałem się ani chwili. To było bardzo ekscytujące doświadczenie - nie bawiłem się tak dobrze od czasów "Sierżanta Pieprza", choć nie ukrywam, że nie obyło się również bez stresu. Nieraz miałem wrażenie, że ten album zrujnuje moją karierę i okaże się płytą, o której szybko chciałbym zapomnieć. Na szczęście jest zupełnie inaczej.

To bardzo eklektyczny album. Czy mieliście z Youthem pomysł, jak ma brzmieć jako całość?
Nie - to potwór, który zaczął szybko żyć na własnych warunkach. Zakładaliśmy jedynie, że chcemy, aby na "Electric Arguments" pojawił się wokal, a to automatycznie prowadziło nas w stronę piosenek, ale cała reszta to niepowtarzalna przygoda, której daliśmy się ponieść. Zależnie od dnia - czasem mieliśmy ochotę na ciężkie granie, a czasem bliżej nam było do szant - spory rozrzut. Mimo wszystko album wydaje mi się spójny. Może właśnie dlatego, że tak dobrze się rozumiemy z Youthem.

Jednak narzuciliście sobie pewne ograniczenia. Ponoć trzymaliście się zasady - jedna piosenka - jeden dzień.
Tak, ale nie trzymaliśmy się kurczowo tej reguły. To prawda, że najlepiej jeśli pracuje się szybko, nie zastanawiając się zbyt długo nad piosenką. Pomysły powinny działać natychmiast albo idą do kosza. Tak się akurat złożyło, że mieliśmy wenę i jeden dzień wystarczał na nagranie piosenki. Większość z nich była tak udana, że nie mogłem się doczekać, żeby następnego ranka je odsłuchać.

Reklama

Czy będziemy mogli posłuchać The Fireman na żywo?
Istnieje spora szansa na koncerty, ale nie konsultowałem jeszcze tego z Youthem.

Pierwsze dwa albumy były wydane przez EMI. Tym razem zdecydowaliście się na niezależną wytwórnię. Dlaczego?
Bo interesuje mnie wszystko, co może spowodować, że muzyka znów wyda mi się świeża - co z moim stażem naprawdę nie jest łatwe. Ludzie z niezależnych wytwórni mają zupełnie odmienną mentalność, są pełni zapału i nie boją się odważnych pomysłów. To dla mnie najważniejsze.

Tłumaczenie Marcin Staniszewski