Krzepki dziadunio w szykownej białej marynarce i bejsbolówce obwieszonej złotymi medalami i lusterkami baluje pośród półnagich tancerek młodszych niż jego wnuki. Promujący "Repentance" klip "Pum Pum" przypomina produkcje 50 Centa, ale w roli głównej Lee Perry. "Cipki przychodzą, cipki odchodzą. Jezus Chrystus pozostaje" - śpiewa dziadunio z figlarnym uśmiechem. Wśród dziewczyn dośpiewujących seksowne chórki pojawia się nowa megagwiazda porno Sasha Grey. Producentem nagrania jest Andrew W.K., niepokojący młodzieniec, którego w Stanach okrzyknięto "królem imprezowego heavy metalu", a w Azji jest najpopularniejszym autorem... dzwonków telefonicznych. Żarty? Nie, w ten sposób weteran muzyki jamajskiej stał się jedyną w swoim rodzaju gwiazdą surrealistycznego R&B.

Reklama

Perry zasłynął jako producent odpowiedzialny za karierę Boba Marleya, wizjoner muzyki dub, któremu hołdy składali The Clash i Beastie Boys. A przecież przed 30 laty artysta spalił własne studio nagraniowe Black Ark i od tamtej pory występuje głównie w roli wokalisty. Jako showman jest równie wyjątkowy jak w roli producenta. Porywa absolutną nieobliczalnością. Na każdej z płyt przedstawia się po kilka razy, zawsze inaczej: "Jestem kabałą i jestem dolarem" - śpiewa na "Repentance". "Szkielet z kosmosu, z Remingtonem w walizce" - prezentuje się na innym z tegorocznych albumów - "Scratch Came, Scratch Saw, Scratch Conquered". Zwariowane gry słów bawiące się brzmieniem i symbolami, zaskakujące na przemian poezją, absurdem, banałem i dowcipem. Oto jego specjalność.

Gdy Perry puścił z dymem swoje studio, uznano to za dowód szaleństwa. Ale wtedy właśnie rozpoczął najważniejszą rozgrywkę. Skoro tak przyjęto desperacki akt protestu przeciw realiom muzycznego biznesu, Perry podjął rolę szaleńca na całego. Podczas rozmów w nowojorskich wytwórniach płytowych zdarzało mu się rozsmarowywać kał na ścianach, a podczas londyńskich sesji nagraniowych wypełniał studio butelkami z własnym moczem - wszystko w intencji magicznej. Stare hasło - w tym szaleństwie jest metoda, w jego wypadku sprawdza się co do joty. Lee, który za młodu był bosonogim pastuchem z tropikalnej wyspy, dziś żyje w Szwajcarii, w willi na szczytach Alp. Na jego tegorocznych płytach pojawili się tacy goście, jak Keith Richards, George Clinton, Moby, Roots Manuva i David Tibet z Current 93. A "Repentance", jego 54. studyjny album walczy o Grammy. Nawet jeśli jej nie dostanie na lutowej gali, i tak pozostaje jedną z najbardziej porywających pozycji na karnawał i zostanie na dłużej. To nie tylko wyśmienite imprezowe groove’y zderzające dancehall, R&B, baile funk i techno. Ten album o seksie i wojnie, Świętym Mikołaju i alfonsach, Martinie Luterze Kingu i Myszce Miki w swym zwariowanym wymieszaniu i rozpasaniu jest kapitalną puentą naszych czasów. A kto tęskni za klasycznym Lee Perrym, ten otrzymał też album "Mighty Upsetter", gdzie korzenny dubowy sznyt zapewnił Adrian Sherwood.

---

Lee Perry

Reklama

"Repentance"
Narnack Records