Piotr Anderszewski
Carnegie Hall
EMI
ocena: 6
Reklama
Piotr Anderszewski i przyjaciele
Reklama
22 – 27 czerwca, Filharmonia Łódzka

______________________________________________________________________________

– To nie utrwalenie zamkniętego dzieła, lecz eksperyment, zapis szczególnego dla mnie wydarzenia ze wszystkimi jego słabymi oraz mocnymi stronami – tak o nowej płycie dokumentującej zeszłoroczny recital w legendarnej Carnegie Hall mówi „Kulturze” Piotr Anderszewski. Pianista przyzwyczaił fanów do studyjnie oszlifowanych diamentów, zamkniętych dźwiękowych traktatów na temat arcydzieł Bacha, Mozarta, Beethovena. Obsesyjny perfekcjonizm skłonił go zresztą do przejęcia roli dyrygenta w znakomitych nagraniach z Sinfonią Varsovia oraz Scottish Chamber Orchestra. I nawet powszechna opinia genialnego reżysera solowych recitali nie pozwoliła Anderszewskiemu uznać żywiołu koncertowego za własny.

Zdarzało mu się odwoływać występy, zmieniać w ostatniej chwili ich program, przyznawać się do braku „chemii” z audytorium. Niezwykły splot artystycznej bezkompromisowości (zdeklarowana niechęć do prowincjonalnej polskiej literatury fortepianowej sprawiła, że nigdy nie ukończył studiów w Warszawskiej Akademii Muzycznej) oraz nadmiernego autokrytycyzmu (jako murowany kandydat do zwycięstwa wycofał się z ostatniego etapu prestiżowego konkursu w Leeds) legły u podstaw fenomenu Anderszewskiego. Ten wybuchowy bagaż mógł równie dobrze pchnąć artystę na skraj przepaści. Na szczęście w praktyce uczynił zeń jedną z najjaśniejszych, najbardziej tajemniczych i niezależnych (możliwość nagrania albumu z muzyką Karola Szymanowskiego dla fonograficznego giganta Virgin to wyjątkowy przywilej) gwiazd współczesnej pianistyki.

Na „Carnegie Hall” nie słychać najmniejszego śladu tremy czy niezdecydowania, nie wspominając o jakichkolwiek poważnych wpadkach. Gra Anderszewskiego jak zwykle łączy w sobie interpretacyjną pewność z lekkością i poetyckością brzmienia. Na pierwszy ogień poszła druga partita Bacha, po której kontrapunktycznym labiryncie porusza się pianista z wdziękiem motyla. W finale zabrzmiała późna sonata no. 31 Beethovena – popis narracyjnego mistrzostwa wiodącego płynnie od niematerialnej intymności ku gwałtownemu, odczuwalnemu niemal fizycznie konfliktowi. Bach i Beethoven to bodaj najdawniejsze koniki Anderszewskiego i gratka dla jego wiernych fanów. Tym bardziej zaskakuje środek recitalu, w którym rozbrzmiewa rzadko przez pianistę grywany Janácek (ileż pasji można wydobyć z pastelowych harmonii cyklu „We mgle”!) oraz na wskroś romantyczny i teatralny – czyli pozornie obcy naturze pianisty – „Karnawał wiedeński” Schumanna.

Reklama

Jednak największe wrażenie robi intelektualna oraz emocjonalna spójność całego recitalu, utkanego przecież z tak odległych od siebie dzieł, estetyk, wrażliwości. I tu właśnie daje o sobie znać wyjątkowość Piotra Anderszewskiego – niezmiennie, choć za każdym razem inaczej, syntetyzującego klasyczną elegancję brzmienia z kreowaną subtelnymi środkami romantyczną głębią. „Carnegie Hall” to także jedyne w swoim rodzaju spotkanie dojrzałego Anderszewskiego, cyzelującego studyjne nagrania kanonicznych dzieł klasyków, z manifestującym swą odrębność młodzieńcem, który jeszcze parę lat temu ożenił na jednym albumie dostojnego Bacha i Beethovena z kalejdoskopowymi, „szalonymi” wariacjami Weberna.

Anderszewski wciąż potrafi i chce zaskakiwać – zbaczając z utartych ścieżek kariery, przełamując stereotypy na swój temat, wystawiając na próbę oczekiwania zagorzałych fanów. Jest artystą w dawnym stylu albo „niespokojnym podróżnikiem”, jak brzmiał oryginalny, francuski tytuł filmu Bruno Monsaingeona (TVP Kultura przemianowała obraz na „Podróżujący fortepian”). Dokument portretuje pianistę jako człowieka drogi, przemierzającego staroświecką, lekko snobistyczną salonką ostępy wschodniej Europy. To oczywiście zapis jednej z tras koncertowych artysty, ale chyba też metafora jego życia. Anderszewski uciekł najpierw przed prowincjonalną stęchlizną Warszawy do Londynu. Z „Watykanu” muzyki klasycznej wygnał go angielski chłód i racjonalizm, a z Paryża – artystowska powierzchowność. Powoli zadomawia się w Lizbonie albo jak sam mówi, „na obrzeżach Europy”. – Ten kraj odwrócił się od Starego Kontynentu w stronę oceanu, otworzył się na inne przestrzenie kulturowe i geograficzne – wyjaśnia pianista. – Pozwala mi uwolnić się od europejskiego zgiełku, zbliżyć się do czegoś głębokiego, może własnej tajemnicy – podsumowuje w rozmowie z „Kulturą”.

„Niespokojny podróżnik” opowiada również o spotkaniach z rozsianymi po całym kontynencie przyjaciółmi. W Warszawie spotyka Anderszewski swojego kolegę ze szkolnej ławy i znakomitego pianistę Macieja Grzybowskiego. Etatowy interpretator dzieł Szymańskiego i Mykietyna jest dlań ucieleśnionym wyrzutem sumienia w dziedzinie muzyki współczesnej, na której poznawanie i grywanie zwyczajnie nie starcza mu czasu. Nie przez przypadek Grzybowski pojawi się na łódzkim festiwalu „Anderszewski i przyjaciele” w gronie znanych tylko wytrawnym koneserom wirtuozów fortepianu z Hiszpanii, Węgier, Rosji oraz Włoch. – To nieliczni artyści, którzy moim zdaniem mają dziś coś istotnego do powiedzenia – twierdzi pianista. – Władza tkwi teraz w rękach mediów, a zagubieni ludzie biorą za dobrą monetę to, co słyszą albo czytają. Niewykluczone, że Rubinstein i Richter nie byliby dziś gwiazdami z pierwszych stron gazet. Na szczęście przypadek Piotra Anderszewskiego dowodzi, że wielka sztuka wciąż może się obronić, a prawdziwej muzyki nie trzeba szukać w Londynie czy Paryżu, lecz we własnym wnętrzu.