Swoją pracę określił pan kiedyś jako „komponowanie interaktywności”. Co to znaczy?

Van Der Heide: Moim tworzywem nie są ani obrazy, ani dźwięki, lecz przestrzeń, a dokładniej sposób, w jaki ją postrzegamy za pomocą słuchu oraz wzroku. Rozwój fonografii nieodwracalnie oderwał dźwięk od jego naturalnej przestrzeni. Większość nagrań, których słuchamy w domu, stworzona jest tak, by imitować określone otoczenie, na przykład salę filharmoniczną. Temu złudzeniu można ulec, zamykając oczy. Ale gdy tylko je otworzymy, czujemy, że coś jest nie tak. Moim celem nie jest tworzenie takich „wirtualnych” przestrzeni, lecz adaptowanie i transformacja przestrzeni rzeczywiście istniejących. Na przykład w „Light Modulated Sound” służy do tego specjalnie zakomponowany system żarówek zasilanych prądem zmiennym. W emitowanym przez nie świetle zaszyfrowany jest pewien materiał muzyczny, przetwarzany na fale dźwiękowe w specjalnych odbiornikach, którymi dysponują wszyscy uczestnicy. Ta „cicha” instalacja przekształca się w specyficzne środowisko dźwiękowe dopiero w słuchawkach każdego z nich.

Reklama

Ale czy równie „interaktywna” nie może być tradycyjna forma koncertu, którą uprawiał pan ze Zbigniewem Karkowskim i Atau Tanaką w trio Sensorband?

To zamierzchłe czasy. Nasz zespół powstał w 1991 roku i zawiesił działalność po dziesięciu latach. Chyba w 1996 roku daliśmy koncert na krakowskim festiwalu „Audioart”... Rzecz w tym, że moje wykształcenie przygotowało mnie głównie do bycia tradycyjnym kompozytorem muzyki elektronicznej. Przełamanie tej abstrakcyjnej formuły miało służyć w Sensorband organiczne powiązanie dźwięku z ruchem. Czujniki rozmieszczone na ciałach artystów przetwarzały każde ich drgnięcie w konkretne brzmienia. Problem w tym, że koncert, nawet tak niekonwencjonalny, skupia uwagę słuchaczy na wykonawcach i niweluje tym samym przestrzenny aspekt spektaklu. Moje instalacje wolne są od takich hierarchicznych relacji, bo pozbawione są punktu centralnego i angażują słuchaczy w proces kreacji. W „Light Modulated Sound” każdy uczestnik, przemieszczając się pomiędzy emitującymi ukryte dźwięki źródłami światła, komponuje w pewnym sensie swoją przestrzeń i własny utwór muzyczny. Ale jego obecność wpływa też na przestrzeń innych uczestników, zaś rzucany przez niego cień modyfikuje ich „kompozycje”. To poziom interaktywności niemożliwy do osiągnięcia w ramach tradycyjnego koncertu.

Reklama

„Tworzenie nowego medium” to inna definicja, którą ukuł pan kiedyś dla swojej twórczości. Czy dostępne media determinują sztukę i wrażliwość danej epoki, wypierające starsze?

Nie przesadzałbym. Zależność od specyficznego medium bywa bardzo niebezpieczna. Świetnie ilustrują to problemy z wykonywaniem niektórych starszych utworów elektronicznych, których oryginalny software albo hardware wyszły już z użycia. W mojej pracy nie chodzi bynajmniej o pęd za technologicznymi nowinkami. Bo chyba trudno byłoby tak nazwać światło żarówek, stanowiące podstawowe narzędzie „Light Generated Sound”. Nowatorstwo tej instalacji polega raczej na zredefiniowaniu funkcji bardzo konwencjonalnego medium, które staje się nośnikiem muzyczno-przestrzennej informacji. Można podejrzewać, że „Light Generated Sound” łatwo będzie zrekonstruować na przykład za 50 lat. Jedyny problem mogą stanowić żarówki – nie sądzę, żeby tak rozrzutne energetycznie medium było jeszcze wtedy w użyciu... Zgadzam się z Herbertem McLuhanem, że „medium jest przekazem”. Ale nie wynika z tego wcale, że starsze media tracą z czasem rację bytu. Dobry utwór na kwartet smyczkowy pozostaje dobrym utworem, a świetny obraz – świetnym obrazem. Wydaje mi się, że sztuka zawsze rozwijała się wielokierunkowo. Tylko w podręczniku historia wygląda tak „liniowo”.

Pana prace bazują na najprostszych zjawiskach akustycznych i wizualnych, co nadaje im wyjątkowo abstrakcyjnego charakteru. Bliższa jest chyba panu „filozoficzna” niż „polityczna” tradycja sztuki?

Moje instalacje to czysta, abstrakcyjna praca z medium. Nie zakładam żadnych zewnętrznych treści, które odnajdują w nich – i bardzo dobrze – krytycy oraz publiczność. Dźwiękowy oraz wizualny minimalizm wybieram z pobudek pragmatycznych. Takie elementarne zjawiska jestem w stanie powiązać wystarczająco różnorodnymi i ciekawymi relacjami. Dalsza komplikacja materiału sprawiłaby, że te relacje stałyby się niezrozumiałe dla publiczności. Być może moją twórczość można określić mianem „politycznej”, ale tylko w najbardziej ogólnym sensie, nic niemającym wspólnego z jakimkolwiek ideowym przekazem. Proponowane przeze mnie przekształcania przestrzeni oraz relacji mogą być traktowane jako społeczne metafory. W tym sensie otwierają wyobraźnię oraz świadomość odbiorców na nowe formy politycznej organizacji codziennego życia.