LAMB

Warszawa, klub Palladium, ul. Złota 9

Piątek, 14 sierpnia, godz. 20.00

bilety 120 zł

Reklama

p

Reklama

Muzyka elektroniczna szybko się starzeje. Czy na potrzeby trasy koncertowej musieliście teraz trochę podrasować stare utwory?

Lou Rhodes: Jasne, Andy jak zwykle wziął na siebie programowanie muzyki i przywrócił nasz repertuar do życia. Ale nie zmienił samych kompozycji, tylko wzmocnił niektóre brzmienia, poprawił rytmy i zostawił mi więcej przestrzeni do śpiewania. Dobre piosenki zawsze będą dobrymi piosenkami – nie trzeba ich poprawiać. Poza tym postanowiliśmy powrócić do naszego podstawowego składu koncertowego, czyli nie będzie z nami perkusisty czy innych muzyków, naszą dwójkę wspiera tylko kontrabasista. Doszliśmy do wniosku, że to będzie najlepsze rozwiązanie, jeśli chcemy się skupić na utworach z wcześniejszych albumów, w których jest tak naprawdę zawarta istota działalności Lamb.

Wasz comeback pokrywa się ze wznowieniem działalności innych zespołów triphopowych – myślisz, że znów przyszedł czas na taką muzykę?

Reklama

Nie wiem, w muzyce wszystko powraca w cyklach i możliwe, że akurat przyszedł moment na powtórkę z lat 90. Chociaż w tych rozważaniach nie szłabym aż tak daleko. Ja mogę tylko mówić za siebie: po prostu poczuliśmy razem z Andym dobry moment do powrotu. Od czasu zawieszenia działalności minęło ponad pięć lat, zmieniliśmy się jako ludzie, rozwinęliśmy się muzycznie, więc zaczęliśmy myśleć o ponownej współpracy. Naprzeciw wyszli nam organizatorzy festiwalu The Big Chill, którzy zaproponowali nam pierwszy koncert po reaktywacji Lamb. Nie wiem, co będzie z nami dalej, bo każdy z nas robi swoje – ja właśnie kończę swój trzeci solowy album, Andy pomaga mi go miksować....

O, to jednak udało wam się po latach dogadać muzycznie? Bo podobno Lamb rozpadł się z powodu różnic artystycznych, które towarzyszyły wam od początku?

To prawda, nasze drogi rozeszły się, bo chciałam nagrać prosty, folkowy album. Tymczasem Andy zawsze kombinował z elektroniką. Do tego nigdy nie lubił muzyki z wokalami – co zawsze utrudniało mój udział w tym projekcie. Co ciekawe, przez ostatnie lata założył kilka innych zespołów z wokalistkami, a potem sam odkrył folk. Zbudował sobie świetne studio ze starym, analogowym sprzętem, porządnymi mikrofonami, więc jakoś tak po latach udało nam się znaleźć wspólny język. Zawsze byliśmy jak rodzeństwo – często się kłóciliśmy, spieraliśmy, ale wcześniej czy później i tak wszystko wracało do normy między nami. Teraz, kiedy pracujemy nad moim solowym albumem, nie ma już tych tarć, bo on nie ma nic do gadania.

Oprócz kłótni wewnątrz zespołu nie mieliście też chyba łatwego życia z waszym wydawcą. Po sukcesie albumu „Fear of Fours” narzekaliście często, że wywierał na was dużą presję.

Tak, właściwie ludzie w Universalu mieli nas zawsze za dziwaków. Nie mieliśmy ochoty na drogie sesje fotograficzne i teledyski, nie pchaliśmy się na wywiady do mediów – zupełnie tego nie rozumieli. Kiedy podpisywaliśmy z nimi kontrakt, właściwie nie wiedzieliśmy jeszcze, z czym to się dla nas wiąże. Tymczasem oni na przykład w pewnym momencie zaczęli nam sugerować, że mamy nagrać utwór w stylu Dido, bo ludzie właśnie tego oczekują. Oczywiście od razu powiedzieliśmy, że nie ma mowy, nie po to robimy muzykę. Te wszystkie lata to była prawdziwa droga przez mękę. Musieliśmy walczyć o naszą niezależność i nigdy się nie sprzedać.

Myślisz, że po latach pozostała jakaś pamięć po was, a wasze albumy mogą trafić do młodszej publiczności?

Trudno powiedzieć. Przez lata – zarówno wtedy jak jeszcze istniał zespół, jak i po jego rozpadzie – spotykaliśmy wielu muzyków, a nawet artystów wizualnych czy performerów, którzy przyznawali się do inspiracji twórczością Lamb. Pamiętasz tę piosenkę „Gorecki”? Kiedy trafiła po latach do reklamy gry „Tomb Rider”, wielu młodych ludzi nagle zaczęło poszukiwać naszej muzyki – byli pod takim wrażeniem. Myślę, że nasza filozofia może być zawsze bliska artystom i słuchaczom – niezależnie od czasów. Po pierwsze zależy nam na łączeniu różnych gatunków, które często do siebie nie przystają. A po drugie na byciu niezależnym i konsekwentnym w działaniu.

b

b

b