Nagraliście już dwa albumy z coverami – czym od swoich poprzedników różni się „3”?

Marc Collin: Wcześniej na płytach „Nouvelle Vague” i „Bande a Part” w większości przypadków przerabialiśmy różne numery w duchu bossa novy. Teraz jednak postanowiliśmy nie trzymać się tak kurczowo tej lounge’owej formuły i po prostu graliśmy nowe numery, tak jak prowadziła nas intuicja. Tak więc czasem zdarzają się tu nawet elementy country. Aranże są bardziej rozbudowane, pojawia się trochę większa liczba gości, więc siłą rzeczy wywarli oni wpływ na kształt tej płyty. Poza tym udało nam się zaangażować niektórych autorów oryginalnych kompozycji.

Reklama

No właśnie – à propos gości. Na „3” pojawia się m.in. Martin Gore w naprawdę ciekawej wersji klasyka Depeche Mode „Master and Servant”. Jak wam się udało pozyskać go do współpracy?

Kiedyś w jednym z wywiadów z Depeche Mode przeczytałem, że Martin Gore jest fanem naszej muzyki. Pomyślałem więc, że nic nie stracę, jeśli zapytam go o możliwość nagrania jakiegoś numeru jego grupy. Okazało się, że był bardzo otwarty na tę propozycję. Akurat wtedy DM nagrywali nową płytę w Nowym Jorku, ale w przerwach Martin znalazł chwilę, żeby nagrać wokale w refrenach do naszej wersji „Master and Servant”. Myślę, że wypadło to naprawdę świetnie.

Reklama

Na waszych albumach zawsze pojawia się sporo doskonałych wokalistek – m.in. Melanie Pain, Marina Celeste, Phoebe Killdeer. Jak ty je wynajdujesz?

Nie szukam ich – same się znajdują (śmiech). To naprawdę kwestia przypadku. Czasem jakaś dziewczyna po koncercie albo na imprezie daje nam płytę ze swoimi nagraniami i okazuje się, że ma świetny głos. Zawsze kiedy nagrywamy nową płytę, zastanawiamy się, która z nich zabrzmiałaby najlepiej w danym numerze, i tak to się kończy. Poza tym ja jestem również producentem, więc przez te wszystkie lata poznałem masę muzyków.

A jak było w przypadku Ani Dąbrowskiej, która nagrała z wami nową wersję „Johnny and Mary” Roberta Palmera?

Reklama

Akurat z nią było trochę inaczej. To polski dystrybutor naszych płyt Isound wyszedł z propozycją. Przesłali nam jej płyty i od razu wiedzieliśmy, że musimy coś razem zrobić. Ania sama wybrała ten utwór z listy kilkudziesięciu innych. Przyjechała do nas do Paryża i nagraliśmy wszystko naprawdę szybko. Ona ma rasowy głos i jest pewna tego, co robi. Dlatego wystarczyły dwa czy trzy podejścia, żebyśmy mogli pójść na kawę.

A myślałeś kiedyś nad tym, żeby nagrać jakiś polski numer? Wiem, że dla obcokrajowców nasz język wydaje się karkołomny, ale był kiedyś włoski wokalista Marino Marini, który całkiem nieźle poradził sobie z piosenką „Nie płacz, kiedy odjadę”...

Wspomniany dystrybutor wspominał coś o nagraniu wspólnej piosenki z Anią, ale to by nas chyba przerosło (śmiech). Poza tym piosenka po polsku trafiałaby tylko do ludzi w waszym kraju, a my chcemy docierać do jak najszerszej publiczności.

Skoro jesteśmy przy gościach, to nie mogę nie zapytać o Barry’ego Adamsona znanego z zespołu Magazine, który, o dziwo, nie jest tak dobrze znany jak inne zespoły, których numery nagrywacie.

Tak – Magazine to – obok Tuxedomoon – najważniejszy dla nas wykonawca. Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie zapomnieli o Magazine. To jedna z najważniejszych brytyjskich grup wszech czasów w działce alternatywnej. Przecież Adamson inspirował tylu artystów – od Nicka Cave’a po Pan Sonic. Nie wspominając o jego muzyce komponowanej na potrzeby filmów Davida Lyncha. To geniusz, dlatego byłem naprawdę podekscytowany, gdy okazało się, że możemy podjąć z nim współpracę. I dlatego też postanowiliśmy przypomnieć ludziom ten zespół.

No właśnie – często nagrywacie mnie znanych artystów, którzy tworzyli w latach 80., jak np. Lords of the New Church czy The Wake. Macie jakieś poczucie misji?

Trochę tak, bo lata 80. są często niesłusznie deprecjonowane. Wielu ludzi kojarzy je wyłącznie z kiczem. A to tylko powierzchnia. Działało wtedy mnóstwo fantastycznych zespołów i chcemy je odkurzyć, tchnąć w nie trochę nowego życia.

Może to jest właśnie źródło waszego sukcesu? Bo nie ma co ukrywać, że wasz kariera jest zadziwiająca. Zespół grający wyłącznie covery w ciągu zaledwie pięciu lat wyrasta na międzynarodową gwiazdę...

No tak, nie zapominaj jednak, że my nie nagrywamy tylko coverów i udzielamy się w najróżniejszych pobocznych projektach, w ramach których tworzymy autorskie kompozycje. Prawdą jest natomiast, że nie traktujemy coverów tak jak większość muzyków. Do każdego z nagrywanych numerów mamy bardzo emocjonalny stosunek. I do każdego podchodzimy jak do własnej kompozycji. I sądzę, że ludzie czują, że to nie są covery odbębniane na kolanie dla pieniędzy. Choć przyznaję, że sukces Nouvelle Vague zaskoczył nas samych.

A jak będzie wyglądał wasz wrześniowy polski koncert? Ania z wami zaśpiewa?

Takie są plany – mam nadzieję że uda nami się razem wystąpić, choć na razie jeszcze nie dopięliśmy wszystkiego na ostatni guzik.

Co powiedziała Ania Dąbrowska o współpracy z Nouvelle Vague? Przeczytajcie:

Bardzo cenię twórczość Nouvelle Vague, dlatego ucieszyłam się, kiedy dostałam od nich zaproszenie do wspólnego nagrania. Wysłałam im listę moich ulubionych 25 utworów z okresu lat 80., autorstwa takich zespołów, jak The Smiths, The Go-Beetweens czy Alan Parsons Project. Marc i Collin wybrali piosenkę „Johnny & Mary” Roberta Palmera, co bardzo mi pasowało, bo nie dość, że to ładna kompozycja, to jeszcze nie jest tak wyświechtana jak wiele sztandarowych hitów z tamtego okresu.