Ten 24-letni raper bardzo szybko z cudownego dziecka londyńskiej ulicy stał się pupilkiem magazynów muzycznych i show-biznesu zdobywając nagrodę Mercury. Teraz wyrósł na pop gwiazdę, która pozwala sobie nawet na złośliwe żarty z Kate Moss. Jest cholernie zdolny i bezczelny, wyrzuca z siebie rymy jak szalony, lubi rapować o swoich codziennych perypetiach, dziewczynach, seksie i kasie. Ma szacunek nie tylko na undergroundowej scenie grime, z której się wywodzi, ale też przyjaźni się z Lily Allen czy członkami Arctic Monkeys. Natomiast przy okazji swojego czwartego albumu "Tongue’n‘Cheek" zatrudnił sobie do pomocy jeszcze m.in. uznanych producentów muzyki klubowej weterana Armanda Van Helden i swojego równieśnika Calvina Harrisa.

Reklama

Oczywiście przygotowane przez nich dwa single “Bonkers” i “Dance Wiv Me” już okazały się największymi tegorocznymi hitami na listach – ale na tej płycie nie brakuje równie porywających kawałków. "Can’t Tek No More" oparte na samplu grupy Aswad “Warrior Charge” świetnie buja w rytmie reggae i dancehall, a oldschoolowe "Dirtee Cash" pobrzmiewa tanecznymi rytmami z początku lat 90. za sprawą fragmentu "Dirty Cash (Money Talks)" The Adventures of Stevie V. Natomiast Rascal uwija się do tych podkładków jak w ukropie – potrafi czasami poważnie opowiadać o problemach brytyjskiej młodzieży, dotykającym wszystkich kryzysie ekonomicznym, ale najchętniej i tak beztrosko dzieli się wrażeniami z imprezy i ze szczegółami opisuje swoje obsceniczne wybryki. Słuchając takich utworów jak "Freaky Freaky" można odnieść nawet wrażenie, że mamy wręcz do czynienie z raperem z Południa Stanów, a do tego w lekko upalonym "Chillin’ Wiv Da Man Dem" czuć wyraźnie kaliforonijski klimat. Co jednak wyróżnia Rascala od nich? Bez wątpienia londyński akcent, wrodzone brytyjskie poczucie humoru pełne ironii oraz zwykła bezpretensjonalność. Nie ma tutaj miejsca na tani blichtr, szpanowanie złotymi łańcuchami i drogimi samochodami, są za to opisane na szybko wrażenia z kaskaderskiego przejazdu Mini Cooperem przez miasto czy do znudzenia powtarzane hasło "money, money, money, girl, girls, cash, cash" podane tym razem w funtach, a nie w dolarach.

"Tongue’n’Cheek" to z pewnością najmocniejsza pozycja w dorobku Rascala, zarówno pod względem muzyczny, jak i przebojowym. Oczywiście współpraca z wieloma producentami – od drum’n‘bassowego Shy FX po trance’owego Tiesto – doprowadziła do tego, że cały materiał nie jest do końca spójny jak doskonały debiut "Boy In Da Corner". Ale jednocześnie wyrasta poziomem ponad jego ostatnie albumy, bo nawet jeśli jest to tylko składanka singli, to są one naprawdę na wysokim poziomie. A do tego udało mu się wreszcie zupełnie zdystansować cała swoją konkurencję na Wyspach – Wileya, który przepadł bez echa czy Tinchy Strydera, który wybrał marną karierę w popie. Bo Dizzee Rascal jest niepowtarzalny.