Kto to są ludzie z "brudną wyobraźnią"? Śpiewasz o nich w tytułowej piosence Twojej ostatniej płyty "Jestem".

Kamil Bednarek: Tę piosenkę napisałem kilka lat temu, ale mam wrażenie, że dopiero teraz nabrała mocy. Pisząc te słowa miałem na myśli tych, którzy myślą stereotypami albo kierują się zdaniem innych. Boją się wyrazić własne zdanie, bo myślą, że może ono zostać źle odebrane. Ale generalnie to metafora, która daje morze możliwości interpretacji. Każdy, kto słucha tej piosenki może podpiąć pod "brudną wyobraźnię" to, co jemu wydaje się właściwe. Każdy ma przecież jakieś swoje wyobrażenie o ludziach i świecie.

Reklama

A czemu twierdzisz, że ta piosenka – napisana kilka lat temu – dopiero teraz nabrała mocy?

Napisałem ją jeszcze przed zmianami, które spowodował w moim życiu udział w "Mam talent". Miałem już wtedy swoją pasję, czyli reggae i już wtedy czułem jakąś zawiść i zazdrość u osób, którym tej pasji najwyraźniej brakuje. A to niestety rzecz u nas powszechna – ludzie chodzą do pracy, której nie lubią, kończą studia czy szkoły, których nie czują... Popadają z tego powodu w złość i wyżywają się, np. na artystach, którzy spełniają się w swojej muzyce. Dziś, po tym jak z anonimowego Kamila stałem się "tym Bednarkiem", który robi to, co kocha i fajnie z tego żyje, czuję słowa tej piosenki podwójnie. Czytam czasem fora internetowe - o sobie i innych muzykach - i strasznie dołuje mnie to, co tam znajduję.

Reklama

Ciekawe - większość chyba postrzega cię, jako roześmianego gościa, któremu w życiu się udało i który ma tłumy wielbicieli. A ty mówisz o przykrościach z tym związanych...

Bo one się zdarzają i zdarzały, co od początku jest dla mnie bardzo trudne. Na początku było super. Masa ludzi się cieszyła, że reggae się przebiło, że chłopakowi z małych Lipek się udało. Potem był etap mocno przesadnego uwielbienia, zwłaszcza, jeśli chodzi o dziewczyny. To pewnie wkurzało, w szczególności osobistych facetów tych dziewczyn. Sam jako facet wiem, że gdyby moja dziewczyna reagowała na jakiegoś artystę aż tak, jak wtedy część dziewczyn na mnie, to delikatnie mówiąc, nie przepadałbym za nim. To miało wyraz w sieci. Na szczęście potrafiłem złapać odpowiedni dystans.

W jaki sposób?

Reklama

Jak było źle, to sobie myślałem, że to cena, którą trzeba zapłacić za szansę jedną na milion, a mi się taka trafiła. Bo przecież, na co dzień nie zdarza się, żeby pójść gdzieś, tak jak ja do "Mam talent", zaśpiewać trzy piosenki i zacząć spełniać swoje marzenia. Robić to, co się kocha, utrzymywać się z tego i dawać innym masę energii, tak jak się dzieje na moich koncertach. To nie jest dla mnie zwykłe śpiewanie i zabawa. Czuję się dzięki nim bardzo potrzebny, bo wiem, że daję swoim słuchaczom energię.

Kiedy było ci w ostatnich dwóch latach najtrudniej?

Chyba właśnie tuż po programie. Trudno mi się było przestawić na tryb, w którym nie mogę "ot tak" spokojnie przejść ulicami, że wszędzie ktoś mnie rozpoznaje, każdy mój krok i moje potknięcie są bacznie obserwowane. Musiałem uważać absolutnie na wszystko – na to, co mówię, co robię, gdzie i z kim idę... Inaczej sobie to wyobrażałem.

Oczywiście spotykałem też ludzi serdecznych, dobrze mi życzących. To była też dla mnie próba pokonywania własnych słabości i wytrwałości. Czułem straszne ciśnienie, byłem przytłoczony tym, że bez przerwy ktoś czegoś ode mnie chce. Zdałem sobie wtedy sprawę z tego, że ludzie potrafią dać wiele energii, ale też zbyt wiele jej zabrać. Ktoś prosi o jedno zdjęcie – niby nic. Ale za nim kolejne trzydzieści osób też chce tylko jedno zdjęcie. Dla kogoś, kto jest dopiero na początku swojej drogi, to sytuacja trudna do ogarnięcia. Wiele zmieniło się po obejrzanym przeze mnie koncercie Gentlemana, którego bardzo szanuję, jako artystę.

Jak się zmieniło?

Byłem na jego koncercie we Wrocławiu. Po jego zakończeniu wyczekałem i miałem okazję przybić mu przysłowiową "pionę". Ręce mi drżały, jak dzieciakowi. Byłem w stanie wydukać z siebie zaledwie kilka sylab. Wtedy zrozumiałem jak czują się ludzie, którzy na mnie czekają po koncertach i kompletnie zmieniłem podejście. Gentleman otworzył mi oczy, zupełnie nieświadomie dał mi wskazówkę: bądź blisko swoich fanów, nie wchodź w świat szołbiznesowych gierek – bądź sobą i blisko ludzi. To oni sprawiają, że to, co robisz ma sens. Wierzą w Ciebie. Dlatego teraz, choćby nie wiem co się działo, nie chcę się zamykać na fanów i uciekać z koncertów. Chcę żeby czuli, iż mają ze mną kontakt, mogą zamienić kilka zdań. Tym bardziej, że ogromnie szanuję to, że ludzie poświęcają swój czas i oszczędności by przyjść na mój koncert.

Wracając do płyty – przebija z niej trochę goryczy. Śpiewasz na przykład, że światu brakuje odwagi, miłości a nawet godności. Skąd u ciebie ten smutek?

Nawet jeśli brzmi smutno, to ma raczej przypominać żeby się nie zamykać na drugiego człowieka i nie siedzieć tylko w swoich czterech ścianach. W czasach, których nie mam prawa pamiętać, tuż po wojnie, człowiek potrafił wspomóc drugiego kubkiem mleka czy łyżką cukru. Ludzie ze sobą żyli, rozmawiali, potrafili być razem. Teraz, kiedy nie ma żadnych wojen są od siebie daleko. Żyjemy w nieustannym biegu, bo trzeba więcej zarobić, osiągnąć, zbudować dom, kupić auto, etc. Zapominamy o tym, co naprawdę jest ważne – o innych ludziach. Koncentrujemy się na rzeczach mniej istotnych.

Próbowałeś swoich sił w brytyjskiej wersji programu X-Factor. Chciałeś nam uciec z Polski?

To był zupełny przypadek – usłyszałem o eliminacjach, nagrałem filmik jak śpiewam i dostałem zaproszenie na casting. Kiedy tam dojechałem Anglicy stwierdzili, że jednak nie mogę być w tym programie, bo mam już na koncie dwie płyty i za sobą udział w podobnym show. Ale bardzo mi się ta przygoda spodobała. Poznałem w Londynie kilku fajnych ludzi – na przykład czarnoskórych raperów, którzy kompletnie nie mogli uwierzyć, że jestem z Polski i śpiewam jamajskie rytmy. Fajne było też to, że nikt mnie tam nie rozpoznał i miałem taką czystą, klarowną kartę.

Chciałbyś spróbować swoich sił za granicą?

Marzę o tym, ale przede wszystkim dlatego że chciałbym siebie jeszcze raz poddać próbie... Zobaczyć jak ludzie z inną mentalnością reagują na moją muzykę. Jeszcze raz stanąć przed publicznością, która mnie nie zna i jeszcze raz się sprawdzić. Z drugiej strony, kiedy pomyślę, że mogłoby mi się udać i tam również rozpętałaby się taka burza, jaka była tu po moim udziale w "Mam talent", to nie chcę takiego scenariusza.

"Bitwa na głosy" też była formą wyzwania? Chciałeś się spróbować w innej roli?

Szczerze mówiąc, kiedy pojawiła się propozycja, żeby wystąpić w tym programie, to byłem do niej sceptycznie nastawiony. Nie chciałem znowu być w telewizji. Jednak zdecydowałem się po tym, gdy dowiedziałem się, na czym polega ten program. Przekonało mnie to, że nie ja byłem w nim na pierwszym planie, tylko grupa szesnastu młodych, zdolnych ludzi.

Po drugie pomyślałem, że to znów szansa, żeby pokazać reggae szerszemu audytorium. A to wcale nie jest łatwa muzyka do wykonania. W przeciwieństwie do muzyki popowej nie jest oparta na ładnym, dobrym technicznie wykonaniu prostej melodii, tylko na emocjach. Musisz wyśpiewać uczucia całym ciałem, jeśli chcesz śpiewać reggae. A trudno to zrobić, zwłaszcza, że wokół stoją paralizatory, którymi niewątpliwie są kamery.

Jeszcze stresują cię kamery?

W pierwszych odcinkach "Bitwy..." byłem tak zestresowany, że części rzeczy nie pamiętam (śmiech). Z czasem było lepiej – tym bardziej, że moja ekipa była jak gąbka, która wsysała mój stres. A ja ich prowadziłem do przodu. Była między nami pełna symbioza, determinacja i jedność. No i sporo się wzajemnie nauczyliśmy. W jednej ekipie było dwanaście kobiet i czterech facetów. Trzeba było wielkiego spokoju, by wytrzymać, jak dziewczyny zaczynały marudzić... A one z kolei musiały się w wielu momentach wykazać dużą cierpliwością wobec męskiej części ekipy (śmiech).

A'propos reggae – jesteś pierwszym w Polsce wokalistą śpiewającym taką muzykę, który zdobył dużą popularność. Wielu ludzi przez ciebie zetknęło się z taką muzyką. Czujesz się jak misjonarz, który uczy tej muzyki?

Raczej nie rozmyślam w takich kategoriach, ale skoro ktoś tak myśli... (śmiech). To się zapewne okaże po latach. Jeśli komuś spodoba się reggae i będzie jej słuchał dzięki takiemu wykonawcy jak Bednarek, to bez wątpienia jest to pozytywne zjawisko. Póki, co najbardziej mnie cieszy, że ludzie przychodzą mnie słuchać, by złapać pozytywną energię. Często to słyszę, a to dla mnie bardzo motywujące.

Pozostać sobą – to moje główne postanowienie. Nie stracić głowy i nigdy nie zatracić w czymś, co tak naprawdę nie jest ważne.