– Już jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że nie lubię tras koncertowych – tłumaczy Moby. – Co parę lat jeżdżę dokładnie w te same miejsca, mieszkam w tych samych hotelach. W tej monotonnej powtarzalności nie ma nic ekscytującego ani kreatywnego. Doszedłem też do punktu, w którym ludzie nie chcą słuchać moich nowych piosenek. Kiedy przychodzą na koncert, chcą usłyszeć przeboje, swoje ulubione hity. Piosenki z nowego albumu nazywam "piosenkami hot-dogowymi". Gdy zapowiadam ze sceny, że zagram numer z nowej płyty, ludzie mówią: "Chodźmy na hot-doga" i wychodzą. Mam nadzieję, że jeśli kiedyś jeszcze pojadę w trasę, nie będą to te same hale, hotele i piosenki. Na tę chwilę chcę skupić się na tym co lubię – czyli na byciu DJ-em. Będę też grał jednorazowe koncerty.

Reklama

W październiku 2011 roku ukazała się reedycja ostatniej płyty Moby'ego, "Destroyed".