Rap dla mas. Czyli jaki? Niech będzie najprościej jak się da - taki, który powinien zadowolić każdego, kto choć w minimalnym stopniu interesuje się hip-hopem. Muzyka uniwersalna, trafiająca w gusta zarówno tych zaprawionych w najtwardszych, klasycznych bojach, jak i tych, którzy krzywią się na widok dobrych chłopaków w dresach i/lub szerokich spodniach. Masówka, a w zasadzie "mini masówka", która powinna spodobać się ludziom wychowanym na podwórkach, dziewczynom poszukującym swojego ideału, jak i zmęczonym panom z korporacji wnikliwie śledzącym akcje z tylnego siedzenia taksówki. Czy w tym przypadku, na sam początek tego cyklu, mógł być lepszy wybór niż "Symetria" B.O.K.?

Reklama

Zapewne tak, ale w ostatnich tygodniach w polskim rapie nie pojawiło się nic bardziej uniwersalnego, eklektycznego i "bezpiecznego", jakkolwiek to interpretować. Album, który w swojej konwencji i budowie będzie stanowił idealny międzygatunkowy pomost, a także taki, który może być fascynującym początkiem przygody nie tylko z samym hip-hopem, ale i jego "rodzicami", czyli jazzem, funkiem i soulem. Dodajmy do tego konieczność analizy samych tekstów rapera, dla których chwilą wytchnienia są więcej niż przyzwoite refreny wokalisty i zaproszonych gości. Wtedy otrzymamy dzieło niemalże kompletne, a nawet jeśli nie, to przynajmniej idealnego towarzysza wieczornych eskapad z dala od własnych czterech kątów.

Polski rap, mimo wielu swoich wad, jest fascynującym zjawiskiem. Na naszym rodzimym rynku takich rzeczy jak "Symetria" nie ma zbyt wiele, a nawet jeśli gdzieś egzystują, to raczej stanowią niszę, która pod względem komercyjnym nijak ma się do rekordowych wyników tych największych. Dowolno-gatunkowy standard, do którego ciężko jest trafić, początkowo sprawiający wiele problemów, jednak na sam koniec zwyciężający. Wymagający poznania i dający wiele frajdy.

Reklama

"Mówisz - urodziłem się pod ciemną gwiazdą / Ja powiem - każdy motyl był poczwarką"

Bez wątpienia jedną z najważniejszych postaci polskiego rapu w ostatnich latach jest bydgoski raper Bisz. Stojący trochę z boku artysta, a w kontekście rapera nie zawsze takie określenie ma rację bytu, systematycznie dostarcza albumy wysokiej jakości i regularnie trafia do ludzi, którzy w muzyce szukają wrażliwości, dwuznaczności i poezji. Idealna persona skrojona nie tylko pod stereotypowego słuchacza radiowej Trójki, która swoją siłą perswazji stoi ponad polską sceną. Osiedlowy inteligent, który wydanym w 2012 roku "Wilkiem Chodnikowym" przeszedł nie tylko samego siebie, ale i wyprzedził całą ówczesną konkurencję, udowadniając, że w rapie liczą się nie tylko szczerość i emocje, ale i odpowiednia forma ich przekazania. Banalne? Być może, ale niewiele jest płyt, które potrafią tak trafić w serce. To również jedna z tych postaci, które w hip-hopowej konwencji skutecznie przemycają wszystkie swoje inspiracje i całkiem nieźle udaje jej się to zaprezentować. Bez wyszczególniania konkretnych solowych płyt - wystarczy je wszystkie sprawdzić.

Cała historia zaczęła się kilkanaście lat temu w Bydgoszczy. Mieście, które podobnie jak położony niedaleko Toruń, nigdy nie miało farta, żeby jego lokalny rap regularnie przebijał się do świadomości odbiorcy z pozostałych części kraju. Są oczywiście wyjątki od reguły, często nietypowe jak na nasze podwórko (kto pamięta o PCP?), ale wśród nich największą karierę zrobili właśnie B.O.K., czyli trio Bisz, Oer, Kay wspierane przez DJ-a Paulo które rozrosło się regularnie grającego kilkuosobowego zespołu.

Reklama

Wydane w 2008 roku "Ballady, hymny, hity" nie były zwykłym materiałem, jak na tamte czasy. Raper, wokalista i producent dali się poznać nie tylko jako wykonawcy, ale i twórcy, którym nie są obce wpływy z innych gatunków. Ciężko sobie to wyobrazić, ale te kilka lat temu wcale nie było to normą - w słabszych latach dla polskiego rapu, trudno było się wybić taką oryginalnością, jednak im się udało. A że progres to ich drugie imię, to następne lata przynosiły kolejne, lepsze materiały. "Raport z walki o wartość", "W stronę zmiany" i "Labirynt Babel" znalazły swoje wierne grono fanów i co ważne, nie tylko wśród najbardziej zagorzałych wyznawców składu.

Trwa ładowanie wpisu

"Może jak wszyscy bądź sobą i... wybierz pepsi?"

W końcu przyszedł czas na nowy album, z całą pewnością opus magnum unikatowego zespołu na polskiej hip-hopowej scenie. Wydana kilka tygodni "Symetria" wydaje się projektem, w którym single są zbyteczne, a pełnię wrażeń można osiągnąć co najmniej po kilku seansach. Ośmiu twórców, wśród których, oprócz rapera, wokalisty, producenta i DJ-a, są m.in. gitarzysta Marcin Bartyna i Łukasz "Syluch" Sylwestrzak grający na skrzypcach, stworzyło hip-hopowe fusion, którego siła opiera się na mocnych wpływach rocka ("Zero"), soulu ("Sen o tramwajach", w którym znakomicie zaśpiewała Aleksandra Piśniak) i jazzu ("Sen o parasolach").

Fusion doskonale uwydatnia się także w "Osi", w której na pierwszy plan wychodzi… flet, tak rzadko spotykany w kulturze czterech elementów. Już otwierające album "In girum imus nocte", brzmiące niczym zaginiony fragment pierwszych Urbanatorów pochłoniętych słuchaniem drum'n'bassu, daje do zrozumienia, że nie będzie łatwo, mimo że kilka chwil dalej następuje mocno zakorzeniony w soulquarianowych tradycjach "Znak".

Zadania nie ułatwia także Bisz, który jeszcze częściej niż zazwyczaj, rzuca dwuznaczne wersy i ciężkie do zrozumienia za pierwszym razem linijki. Jest ambitnie i trudno, ale przecież w tym konkretnym przypadku to cały urok. Czy nie warto zatrzymać się na chwilę przy takim "Et consumimur igni"? Nawet dwa wersy wplecione w ten tekst, odpowiednio ze "Znaku" i tytułowego utworu, każą na chwilę zwolnić i pomyśleć.

To jest w tym wszystkim najlepsze - "Symetria" wymaga skupienia, bo to wyjątkowa płyta pełna pomysłów, i co najważniejsze - muzyki. Bo jeśli jakiś rap ma trafiać do mas, to dlaczego nie miałaby to być najnowsza propozycja Bisza i spółki? Zwłaszcza teraz, w trakcie jesiennych spacerów parkową, żółtą od liści aleją.

Trwa ładowanie wpisu