Dwie płyty, 19 nagrań i ani jednej nowej kompozycji. Pierwszy krążek to niepublikowane resztki z sesji do poprzedniego albumu, nagranego z Beckiem "IRM", drugi – to plon trasy koncertowej z 2010 roku. Może wydawać się, że ta płyta to typowy prezent dla fanów – odpryski geniuszu, bez których zwykle reszta świata z powodzeniem potrafi się obejść. Ale to byłoby tylko pół prawdy.

Reklama

Charlotte Gainsbourg nie chce być tytułowana "śpiewającą aktorką", tylko "aktorką, wokalistką". Ale mówiąc szczerze, najlepiej pasowałoby do niej określenie "muzyczna marka". Bo na zawsze pozostanie córką enfant terrible francuskiej piosenki Serge'a Gainsbourga i piosenkarki Jane Birkin. Charlotte – jak twierdzi – już po raz trzeci próbuje wyjść z cienia sławnych rodziców. Udaje się średnio i nie zmieni tego nawet to, iż decydując się na współpracę z tak różnymi współpracownikami jak: wspomniany Beck, Charlie Fink (lider grupy Noah and The Whale) czy Conor O'Brien (Villagers) i przeskakując z dyskotekowego "Paradisco" do countrowo-folkowego "Memoir", może zyskać przydomek muzycznego kameleona. Wrażenie to potęguje nienaturalny podział albumu na część studyjną i koncertową.

Z punktu widzenia branży rozrywkowej płyta live straciła rację bytu. W najlepszym wypadku grozi jej, że będzie składanką największych hitów zagranych na żywca. W przypadku koncertowego krążka "Stage Whisper" nie ma nawet tego. Nagrania brzmią płasko, niemal studyjnie. Ich instrumentalna finezja oscyluje na poziomie podkładów karaoke. Irytują dokładnością odtwórczą akompaniujących muzyków i zahukaną wokalistką. Bo wbrew swojemu image’owi a la Patti Smith, na scenie Charlotte nie jest rockmanką, a raczej nieśmiałą dziewczyną ślepo podążającą za swoim zespołem. Głos gwiazdy jest niewspółmierny do jej ambicji, a tytułowy "sceniczny szept" niezbyt donośny. Gdyby nie fakt, że partie wokalne Ginsbourg zostały rozgłośnione przez producenta, przepadłyby między gitarą, basem a perkusją. Jest też jeszcze jeden powód, dla którego warto ominąć tę płytę – to czający się mniej więcej w połowie stawki bezpłciowy cover Dylanowskiego "Just Like a Woman". Dlatego zamiast tracić czas, lepiej potraktować go jak niechciany prezent i poprzestać na części krążka z remanentami.

Na studyjnej płycie producenci od początku wszystko podporządkowali szeptowi wokalistki, jej nieśmiałość przekuwając w atut. Dzięki temu zamiast z muzyczną schizofreniczką obcujemy z aktorką, która potrafi odnaleźć się w każdym nastroju i w każdej roli, bez różnicy, czy będzie to hałaśliwy taneczny "Terrible Angels", klasyczna piosenka w stylu lat 70. "Out of Touch", "White Telphone", który z powodzeniem mógłby trafić do repertuaru Björk, czy też "Anna", brzmiąca jak kandydatka do tytułu Przeboju Lata z Radiem. Wprawdzie piosenki te pasują do siebie jak pięść to oka, to gdy słucha się ich oddzielnie, w głowie się nie mieści, że wszystkie są tylko odrzutami z sesji.

Reklama

Charlotte Gainsbourg | Stage Whisper | Elektra/Warner