Powracają najbardziej melodyjne motywy, które jednak ostatecznie zawodzą bez wizyjnego wsparcia. Teatralne partytury Mykietyna są ilustracyjne w najlepszym tego słowa znaczeniu. Razem z obrazem, scenografią i sylwetkami aktorów tworzą dopełniającą się całość. Oderwane od całości, wciąż oczywiście dają się słuchać bez zastrzeżeń, tracą jednak wiarygodność wynikającą z uczestnictwa w spektaklu teatralnym, który nierzadko stawał się przedstawieniem prywatnym: dotkliwym i bolesnym.

Reklama

Tymczasem muzyka teatralna Mykietyna dotkliwa nie jest. Co znamienne, najlepiej na płycie wypadają te fragmenty, w których najbardziej ceniony kompozytor muzyki współczesnej radykalnie ogranicza inwencję. Chodzi na przykład o prościuteńką, zagraną na chińskiej zabawce melodyjkę z "Aniołów w Ameryce", która z jednej strony może służyć jako dzwonek do komórki, z drugiej przywołuje najbardziej elementarne emocje: smutek, nostalgię, gniew. Na podobnej zasadzie działa przejmujący, nieidealny wokalnie, śpiew Ofelii – Magdaleny Cieleckiej z kultowego "Hamleta" albo triphopowe rytmy z "Kruma". Zapamiętuje się także saksofon z "Poskromienia złośnicy", introwertyczną melodykę "Dybuka". I to już chyba wszystko. Pięknie wydana płyta wydaje się pęknięta, wręcz chybiona. Brakuje centrum, punktu odniesienia. Nie ma teatru Warlikowskiego.

PAWEŁ MYKIETYN | Mykietyn. Muzyka. Teatr | TR Warszawa/Polskie Radio