Nie znoszę słów zaczynających się na "re", jak retro... poza tym lubię być zaskakiwany – powiedział w kwietniu amerykańskiej rozgłośni NPR Jack White. Na swojej pierwszej solowej płycie muzyk zadziałał jakby przeciw własnym słowom. Tak jak zresztą na każdym albumie, przy którym pracował.

Reklama

Twórczość White'a od początku przesycona jest dźwiękami retro, odwołaniami do muzycznej historii, powrotem do korzeni. Na solowym albumie "Blunderbuss" Jack nie zaskakuje skrętem w nowy kierunek. Utrwala swoje surowe granie w pierwotnym stylu, wprowadzając do niego jedynie nowe smaczki. W studio w Nashville nagrał płytę mocno osadzoną w rhythm'n'bluesie, country, folku. Nowością jest tak solidna porcja klawiszy, w postaci pianina (gra na nim sam White) oraz analogowych organów. To właśnie ich dźwięk otwiera "Blunderbuss".

W "Missing Pieces" White porusza temat, który przewija się przez większość płyty – rozpadający się związek. To gorzkie słowa. Śpiewa m.in.: "kiedy ktoś mówi ci, że nie może bez ciebie żyć, najprawdopodobniej kłamie". Jack bywa jednak też mniej zdołowany. Jednym z najżywszych numerów na "Blunderbuss" jest cover Rudy'ego Toombsa "I'm Shakin" – kwintesencja tanecznego rhythm'n'bluesa z lat 50. i 60. Do tańca w zadymionej knajpie ze średnią wieku po czterdziestce White gra też w na wskroś bluesowym "Trash Tongue Talker". Potrafi zagrać również rozbudowane, zróżnicowane i zakręcone "Take Me With You When You Go" à la The White Stripes, ostre gitarowe riffy w "Sixteen Saltines" oraz akustyczną balladę "Love Interruption" z gościnnym udziałem wokalistki z Nashville Ruby Amanfu. W numerze "On and On and On" Jack śpiewa o tym, o czym wspominał w wywiadzie zacytowanym na początku: "Ludzie dookoła nie chcą, bym się zmieniał, (...) a ja chciałbym nadać sobie nowe imię". I paradoksalnie White "Blunderbuss", mimo że sam bardzo nie lubi się powtarzać, idzie wytyczoną przez siebie ścieżką. I to się ludziom podoba. Dowodem debiut albumu na szczycie zestawienia sprzedaży płyt w Wielkiej Brytanii (tamtejszym Olisie).

Jack, nawet gdyby bardzo chciał, nie ucieknie od swojej retro łaty. Sam zresztą przyznał kiedyś, że ma trzech ojców: biologicznego, Boga i Boba Dylana. Żyje przeszłością i tak gra. Nieprzypadkowo w filmie "Będzie głośno" Davisa Guggenheima, którego bohaterami są gitarzyści The Edge z U2, Jimmy Page z Led Zeppelin i właśnie Jack White, ten ostatni przez dłuższą część obrazu siedzi na ganku wiejskiej chaty i z kawałka drewna i butelki konstruuje gitarę. Muzyczne wynalazki współczesności są mu do niczego niepotrzebne. Prawdę i swoje miejsce znajduje w dźwiękach z przeszłości. Czy tego chce, czy nie. I dobrze. Tacy piewcy pierwotnych dźwięków też są dzisiaj bardzo potrzebni.

Reklama

Jack White | Blunderbuss | Third Man/XL Recordings