Żeby się przekonać do nowej płyty Warpaint, wystarczy posłuchać trwającego niecałe dwie minuty "Intro". Zawiera się w nim wszystko to, co jest siłą czterech pięknych pań ze słonecznej Kalifornii. Połączenie mroku, prostych rytmicznych gitar i perkusji z onirycznym wokalem. Do tego dochodzi luz (w "Intro" objawia się podwójnym rozpoczęciem numeru, przy pierwszym wyszło nieczysto). Mało tego, Warpaint brzmią, jakby przypominały dokonania The Cure czy Morphine sprzed lat, a jednocześnie ich granie jest niezwykle świeże i co pewnie dla wielu fanów ważne – bardzo sensualne, żeby nie powiedzieć nasycone namiętnością.

Reklama

Podobne odczucia można było mieć już przy debiucie Warpaint "The Fool" z 2010 roku. Ten krążek otrzymał bardzo dobre recenzje na całym świecie, panie wyruszyły w okazałą trasę koncertową łącznie z występem na festiwalu w Glastonbury. Znalazły się na liście BBC Sound 2011. Zresztą szacunek środowiska zdobyły jeszcze wcześniej, wypuszczając wyprodukowaną przez Johna Frusciante z Red Hot Chili Peppers epkę "Exquisite Corpse". Oba krążki spowodowały, że zostały zaproszone na płytę z coverami Davida Bowiego, z powodzeniem potrafiły też zagrać "Polly" z repertuaru Nirvany, a wraz z Markiem Laneganem nagrały cover dla The xx.

Szykując "Warpaint" mogły pozwolić sobie na komfort zaproszenia do współpracy takich gigantów studyjnych, jak znany ze współpracy z U2, PJ Harvey czy Depeche Mode – Flood oraz Nigel Godrich (Radiohead). W pracy nad stroną wizualną pomagał Warpaint zapanować Chris Cunningham, twórca klipów dla Aphex Twin, Björk i Madonny. Co akurat nie powinno dziwić, bo od jakiegoś czasu jest mężem basistki Warpaint Jenny Lee Lindberg.

Ta grupa stworzyła genialnie wyprodukowany kipiący erotyką zestaw. Wokalistka Theresa Wayman sama przyznała "Guardianowi", że cały czas myślały nad tym, jak dosypać do "Warpaint" trochę "pieprzu". Nie jest to seksowny klimat á la wypinająca się i agresywna Miley Cyrus. Nie jest to też pościelowa erotyka w stylu Barry'ego White'a. Chodzi raczej o sensualny klimat bliski PJ Harvey, niemal namacalny, ale niespełniony, lekko destrukcyjny. Jak powtarzają dziewczyny, dla nich moment grania jest bardzo bliski spotkaniu z kochankiem. Ta seksualność przelewa się na "Warpaint" także w tekstach, ale nie jest jedynym magnesem tej płyty.

Reklama

Całość jest zagrana w lekko psychodelicznym, emocjonalnym klimacie, co nie znaczy, że jest jednostajna. Wyróżnia się chociażby numer "Biggy" z zabawą klawiszami i chórkami. Solidny beat w podstawie ma rytmiczne "Disco//very", dzięki czemu idealne nadaje się na parkiet gotyckiej imprezy. Genialny jest "Keep it Healthy" ze zmieniającym się rytmem i mocną podrygującą końcówką. Wreszcie finałowa, przejmująca ballada "Son" z pianinem, do którego po chwili dochodzi zachwiana gitara jak z Portishead i reszta sekcji, co po chwili przeradza się w małe jammowanie. W zasadzie każdy numer jest perełką. Najmniejsze wrażenie robi niespecjalnie ciekawy i nieco infantylny muzycznie singiel "Love Is to Die".

Mimo to "Warpaint" już dziś można wróżyć dobre miejsce w zestawieniach najlepszych płyt 2014 roku. Oby dziewczyny przyjechały z tym materiałem do Polski.

Warpaint | Warpaint | Rough Trade