Joss Stone
"Colour Me Free"
Wyd. EMI 2009
Ocena: 5/6



Już na swoim głośnym debiucie „The Soul Session” sprzed sześciu lat, zaledwie 16-letnia wówczas wokalistka brzmiała jak doświadczona soulowa diva, która z niejednego pieca chleb jadła.




Reklama

Na „Colour Me Free” Brytyjka brzmi jeszcze bardziej wytrawnie niż wcześniej – co ciekawe – nie popisuje się czczymi ornamencikami i nie wywija głosem po próżnicy – pokusa, której nie może oprzeć się większość młodych wokalistek soulowych. Zamiast tego dostajemy album przepełniony emocjami dozowanymi po mistrzowsku. Stone potrafi być radosna i młodzieńcza, jak w otwierającym album „Free Me” przypominającym dokonania Jackson 5, uwodzicielska („4 And 20”), a kiedy potrzeba – przepełniona bluesowym smutkiem i wściekłością („Lady”).

Cieszy też, że wokalistka odeszła od eksperymentów i flirtów z nowoczesnym r'n'b hip-hopem, jakich nie brakowało na jej poprzedniej płycie. Stone wróciła do swoich fascynacji artystami z wytwórni Motown i robi to co potrafi najlepiej.

Premiera tej płyty była kilkakrotnie przekładana, ale opłacało się czekać, bo tą płytą młoda Brytyjka zostawia w tyle resztę retro popowego towarzystwa z Amy Winehouse i Duffy na czele.