VoicesVoices
"Origins" EP
Wyd. Manimal Rercords 2010
Ocena 4/6



Nie wiadomo, co jest bardziej fascynujące: czy to, że pochodzące z Los Angeles Nico Turner (głos, gitara) i Jenean Farris (głos, klawisze) nagrały „Origins” bez gruntownej znajomości instrumentów, których używały w studiu, czy to, że sześć utworów, które znalazły się na pierwszej płytce tandemu, to kawał świetnej muzy ki. „Origins” otwiera przed nami świat eterycznych brzmień, jakimi kiedyś raczyli nas choćby Laurie Anderson, My Bloody Valentine, Cocteau Twins, Slowdive, Explosions In The Sky czy Björk. Zresztą, pal licho inspiracje – „Origins” to prawdziwe dreampopowe, ciemne laboratorium pięknych dźwięków, których główną funkcją jest omamić nas ułudą melodii i somnambulicznym tłem podkładu.




Reklama

Ta muzyka jest jak seans psychoanalizy u wujka Freuda: słuchając jej, zapadasz w trans oddalający od ciebie wszystkie skojarzenia gatunkowe i inne „izmy”. Otrząsając się z tej neurotycznej wyprawy do źródeł dźwięku, stwierdzasz, że wszystko to już było, ale... muzyka i tak jest piękna.

Sennej psychodelii „Origins” daleko jednak do nabzdyczonego eksperymentatorstwa. Nico i Jenean mają wystarczająco dużo oleju w głowie, by nie kopiować bezmyślnie legend art-troniki i amerykańskich bardów. W takich utworach, jak singlowe „Tape Noon” czy „Flulyk Visions”, pokazują kolorowe popowe pazurki – więc co najmniej mają pojęcie o komponowaniu uroczych piosenek, choć zarzekają się, że nie wiedzą, co w ogóle oznacza termin „proces powstawania muzyki”. – Nie mamy czasu na pisanie utworów – wyjaśnia Nico. – Po prostu gramy i śpiewamy na żywo i ciężko sobie wyobrazić, kiedy w ogóle miałybyśmy napisać coś na płytę.



A jednak powstał zalążek albumu (którego premiera już niedługo), a na razie dziewczyny narobiły nam na nią apetytu EP-ką. Materiał musiał być frapujący, skoro za produkcję wziął się Scott Herren alias Prefuse 73 (eksperymentalny producent hiphopowy z Warp Records). To on zaprosił obiecujący duet do swojego studia do Nowego Jorku na nagrania i nie zawiódł się. „Origins” urzeka klaustrofobiczną atmosferą: zapętlające się, przetworzone do cna wokale, zanurzone w gitarowo-elektronicznej magmie tła, czasem uzupełnionej o industrialne klawisze i triphopowe bębny, to dalecy krewniacy Animal Collective („Flulyk”), ale bliscy My Bloody Valentine i Mogwai.

Reklama

Jak powstaje taka muzyka?"Bardzo prosto - mówi Jenean. - Pożyczamy gitary, na których nie bardzo potrafimy grać, od kolegów, a także różne przeszkadzajki, perkusję, i próbujemy grać własną muzykę. Gdy nie wiesz, jak posługiwać się instrumentem, masz ogromny komfort tworzenia. To, co grasz i śpiewasz, jest do głębi czyste, pierwotne. Z muzyką możesz wtedy zrobić wszystko".

Tak jest też z ich śpiewem, który w najlepszych momentach („Tape Noon”) można porównać z obłędnymi, mrocznymi wokalizami Siouxsie Sioux, PJ Harvey („Tidal”) czy legendarnej Nico. Ale dziewczyny z Los Angeles nie szukają natchnienia w muzycznych pozach. Gdy zaczynają mówić o swoich inspiracjach (Björk, Patti Smith), widać, że najchętniej po prostu pogadałyby ze swoimi idolkami. "Od takich kobiet można uczyć się życia - mówi Nico. Jenean dodaje: - Podziwiam, jak udaje im się funkcjonować w kontrolowanym chaosie, który same tworzą".

Jeśli więc można i trzeba w ogóle opisywać to, co grają VoicesVoices, zróbmy to, cytując samą Nico i Jenean. Według nich to „nieustające ćwiczenie w wyzwalaniu emocji i powściąganiu ich”.