Piotr Stelmach: Okładkę wydanego w 1977 roku albumu "No More Heroes" zdobi wieniec z czerwonych kwiatów. To zdjęcie jest podobno wynikiem kompromisu, bo w zespole doszło do kłótni o okładkę. Trzeba było wybrać się na cmentarz?
Jean Jacques Burnell:
Wiązanka była prawdziwa, ale nie pochodziła z żadnej uroczystości pogrzebowej. W pierwszej wersji okładka wyglądała nieco inaczej - było to moje nagrobne zdjęcie z wyrytym nazwiskiem Lwa Trockiego (ta postać pojawia się w tekście utworu). Hugh się nie zgodził, dlatego ostatecznie umieściliśmy tam wieniec.

Utwór No More Heroes zaczyna się od wściekłych dźwięków twojej gitary basowej. Tak, jakbyś chciał wyrwać gołą dłonią wszystkie struny. Domyślam się, że podczas nagrywania byłeś nieźle wkurzony...
O, tak! W pewnym sensie wpłynęła na mnie dziwna sytuacja, w której uczestniczyłem tuż przed wejściem do studia. To było latem 1977 roku. Szedłem ulicą Fulham Palace Road w zachodnim Londynie, gdy nagle poleciała w moim kierunku butelka mleka i roztrzaskała się tuż obok mnie. Obejrzałem się i po drugiej stronie ulicy zobaczyłem pięciu rock'n'rollowych pozerów. To byli teddyboys. Podeszli i otoczyli mnie, a ja, nie czekając na nic, po prostu przyłożyłem największemu z nich. Wpadłem w szał i zareagowałem, zanim którykolwiek zdążył mnie dotknąć. Reszta natychmiast uciekła. Wszedłem do studia oddalonego o jakieś 400 czy 500 metrów i nagraliśmy ten kawałek. W roku 1976, gdy pisałem tę piosenkę, chcieliśmy wywołać rewolucję. W Londynie, a potem w całej Wielkiej Brytanii i na całym świecie scena muzyczna była zdominowana przez punk. Czas rewolucji zmiata wszystko, co jest związane z przeszłością, nawet rzeczy pozytywne. To jest jak tsunami. I tak właśnie to czuliśmy. Czas tak wielkiej zmiany można wręcz nazwać rokiem zero. Chcieliśmy, by kady był bohaterem dla samego siebie, bo podpieranie się herosami z przeszłości niesie ryzyko rozczarowania. Piosenka nie była dedykowana żadnej konkretnej osobie. Adresowaliśmy ją do wszystkich młodych ludzi, którzy sami dla siebie powinni stanowić wzór bohaterów.

Jeśli już jesteśmy przy bohaterskich, a może raczej pseudobohaterskich wyczynach, powiedz, kto w zespole wpadł na pomysł porwania dziennikarza?
Ale które porwanie masz na myśli (śmiech)? Rzeczywiście, dziś muszę ze skruchą przyznać, że trzymały się nas tego typu głupie żarty. Kiedyś na przykład zatargaliśmy jednego z francuskich dziennikarzy na pierwsze piętro Wieży Eiffla, przywiązaliśmy do przęsła i zdjęliśmy z niego całe ubranie. Innym razem porwałem dziennikarza brytyjskiego na jeden dzień i zmusiłem go, żeby zobaczył nasz koncert. Uciekł i zameldował o wszystkim policji. Musiałem się chować w jakiejś damskiej garderobie, żeby mnie nie zamknęli. Zresztą za każdym razem mieliśmy policję na karku, ale przynajmniej nikt nie pisał już złych recenzji na nasz temat (śmiech).

Podobno grupa The Ramones była dla The Stranglers jedną z najważniejszych muzycznych inspiracji. Jak ich zapamiętałeś?
Byliśmy pierwszą kapelą w Europie, która zagrała wspólny koncert z The Ramones. Wracając do The Ramones - w lipcu 1976 roku obchodzono 200. rocznicę niepodległości Stanów Zjednoczonych od Anglii. Z tej okazji odbyła się seria koncertów w Londynie. Zostaliśmy poproszeni, żeby reprezentować Londyn. Nie mieliśmy nawet kontraktu nagraniowego, a mieliśmy reprezentować najważniejsze muzycznie miasto na świecie. Z kolei The Ramones byli reprezentantami Nowego Jorku, a Flaming Groovies - San Francisco. Wszyscy razem graliśmy przez trzy noce w Londynie i oczywiście wiele ówczesnych młodych zespołów, jak The Clash czy Sex Pistols i nawet Chrissie Hynde z The Pretenders, było nieco sfrustrowanych tym faktem. W końcu po jednym z występów doszło do bójki między mną a basistą The Clash Paulem Simononem. To była niezwykła sceneria: po jednej stronie ulicy stali Sex Pistols, The Clash, Chrissie Hynde i wielu popierających ich dziennikarzy, a po drugiej my i kilku naszych przyjaciół. Po takiej randce cała brytyjska prasa była przez długi czas przeciwko nam.

A jak wspominasz wspólny występ z polską Republiką?
Przyjechałem do Warszawy chyba z okazji jakiegoś konkursu młodych zespołów. Zaprosił mnie Grzegorz Brzozowicz, który organizował tę imprezę. Było super! Mieszkałem w hotelu naprzeciwko tego dużego prezentu od Związku Radzieckiego... Wiesz, tego dużego budynku w centrum Warszawy... Taka olbrzymia stalinowska architektura. Imponujące! Byłem zaproszony na politechnikę i spotkałem tam chłopaków z Republiki. Wyszliśmy razem coś zjeść. Powiedzieli, że znają piosenki The Stranglers i zapytali, czy bym z nimi zaśpiewał. Zgodziłem się od razu. Byłem zaszczycony faktem, że ci ludzie znali moją twórczość, no a poza tym okazali się prawdziwymi dżentelmenami.

Spośrd wielu przebojów The Stranglers szczególnie dwa cieszą się wyjątkową estymą wśród waszych polskich fanów. Mam na myśli Golden Brown i Midnight Summer Dream. Za nimi też kryją się ciekawe historie, prawda?
Zdecydowanie! W przypadku Midnight Summer Dream sprawa jest względnie prosta. Ten kawałek został napisany podczas naszego pobytu w zachodniej Anglii. Spędzaliśmy wtedy z Hugh mnóstwo czasu razem. Widzisz, zachodni Albion to bardzo tajemnicze miejsce. Rozmawiając teraz z tobą, jestem mniej więcej 20 minut od Stonehenge, 20 minut od Glastonbury i jakieś 50 minut od Bath. To zagadkowa, bardzo stara i legendarna część tego świata. Wciąż dzieje się tu mnóstwo dziwnych rzeczy, a najpopularniejszym napojem jest piwo Sider, zrobione na bazie jabłek. Tu, na zachodzie Anglii, produkowany jest specyficzny rodzaj tego napoju. Nosi nazwę Scrumpie, jego produkcja podpada pod paragraf, bo pity w dużych ilościach wywołuje halucynacje. Midnight Summer Dream to efekt wspólnego wypadu z Hugh do pubu i wypicia zbyt dużej ilości tego specyfiku. W tej piosence każda pojedyncza nuta jest mojego autorstwa, tekst to dzieło Hugh. No, a Golden Brown to z kolei kawałek, który miał znaleźć się na albumie Men In Black. Płyta zrobiła klapę, ale, co zadziwiające, w Stanach uznano ją za przejaw zespołowego geniuszu (śmiech). Podjęliśmy się swego rodzaju reinterpretacji Biblii i jej religijnego fenomenu. Próbowaliśmy wyjaśnić sobie to, co naszym zdaniem nie zostało w Biblii wyjaśnione w sposób nas satysfakcjonujący. Postawiliśmy tezę, że Bóg jako Stwórca jest przybyszem z obcej planety. Uznano to za pretensjonalne i nadęte dzieło.

Byliście jednym z pierwszych rockowych bandów, który tak mocno kojarzył się z jednym kolorem. The Stranglers to prawdziwi faceci w czerni.
Wciąż nimi jesteśmy (śmiech). Nie było tak od samego początku, bo przecież wybuch punkowej rewolucji wiązał się z noszeniem dziwnych ciuchów we wszystkich kolorach świata. Wszystko było pstrokate, maksymalnie ubarwione. Jako pierwszy w zespole zacząłem się ubierać na czarno. Z czasem ten kolor stał się symbolem grupy. Chodziło o to, żeby moda, pstrokacizna i rozrzut z sposobie stylizacji nie oddaliły nas samych od treści, które chcieliśmy przekazać w naszej muzyce. Pod tym względem staliśmy się wręcz purystami. Poza tym taki image służył spolaryzowaniu opinii. Czerń i biel była swego rodzaju komunikatem: Hej, albo jesteś z nami, albo przeciwko nam!. Tak zwana postawa pośrodku w przypadku The Stranglers po prostu nie działała.





























Reklama