Przypominacie sobie losy Justina Timberlake'a? Spodziewalibyście się jeszcze dziesięć lat temu, że uroczy blondynek z 'N Sync stanie się jednym z symboli ambitnego, świeżego popu XXI wieku?
No właśnie, to była wielka niespodzianka. Jestem póki co daleki od stwierdzenia, że Jonas podąży jego tropem, ale "Fastlife" ma z solowymi albumami Timberlake'a sporo wspólnego. Chociażby za sprawą producenckiej opieki bardzo głośnych nazwisk z rejonów tanecznego popu oraz R&B. Doskonałą robotę wykonał Danja, mający na koncie współpracę ze wspomnianym już dwa razy Justinem nad "FutureSex/LoveSounds", ale słowa uznania należą się też Robowi Knoxowi oraz Brianowi Kennedy'emu.
Panowie zadbali o brzmienie nowoczesne, przebojowe, ale nie pozbawione przy tym smaku, klasy. Jonas też nie zawiódł. Słychać wyraźnie, że intensywnie pracował nad "Fastlife", że włożył w płytę mnóstwo sił i emocji. Brzmi znaczniej dojrzalej, aniżeli można się było tego spodziewać. Dobrze rozłożył proporcje pomiędzy utworami spokojnymi, balladowymi, a tymi przeznaczonymi do zabawy.
Szczególnie pochwalić należy utwory "Just In Love", "Love Slayer" oraz "Not Right Now". Jeśli one się wam spodobają, spokojnie możecie sięgnąć po całość. Nie ma obciachu!