I nie ma mowy o niespodziance – współpraca twórcy "Berlina" z legendą thrashu była z góry skazana na niepowodzenie. Nie chodzi nawet o to, że oba muzyczne światy do siebie nie pasują: historia rocka widziała projekty o wiele dziwaczniejsze, a jednak udane (choćby fantastyczny kawałek nagrany przez Toma Waitsa z didżejskim kolektywem N.A.S.A. na płycie "The Spirit of Apollo" czy gościnny występ Marianne Faithfull na "Memory Remains" Metalliki właśnie). Ale album "Lulu" jest idealnym przykładem, jak nie należy łączyć różnych gatunków.

Reklama

Metallica została zepchnięta na drugi plan. Ciężkie brzmienie gitar i monotonne riffy budują dźwiękowe tło dla melodeklamacji Reeda. Nie ma w tych kompozycjach żadnej inwencji, nie ma pomysłowych rozwiązań, brakuje energii. Wszystko stłumione przez smętne zawodzenie Lou Reeda – jeśli ktoś nie lubił tego artysty już wcześniej, na "Lulu" dostanie odpowiedź dlaczego. Zaś inspirowane dramatami Franka Wedekinda teksty dowodzą, dlaczego Reed zwyciężył w niedawnej ankiecie magazynu "NME" na najbardziej przecenionego tekściarza wszech czasów.

Basista Metalliki Robert Trujillo powiedział, że zespół pracuje nad nowym albumem. Powinni się pospieszyć, byle tylko zatrzeć fatalne wrażenie, jakie zostawia po sobie "Lulu".

LOU REED & METALLICA | Lulu | Vertigo/Universal