Wokalistka zwijająca się z bólu w nowojorskiej taksówce, czarno-białe fotografie Amerykanów na tle flagi i podniosła pieśń o świecie podążającym bardzo, ale to bardzo ciemną drogą... Tak wygląda wideoklip do singla "Dark Road" promującego nową płytę 53-letniej Szkotki. Annie Lennox dołączyła tym samym do takich artystów, jak Neil Diamond czy Billie Joe Armstrong (Green Day), którzy za zło tego świata obwiniają amerykański rząd. Wokalistce blisko też do Bono czy Boba Geldofa. Od lat wspierająca Amnesty International czy Green Peace nie raz już oddawała swoje gaże na szczytne cele. Tyle że kiedyś zajmowała się tworzeniem muzyki, przy okazji pomagając potrzebującym, a dziś zredukowała muzykę do roli nośnika pokojowych haseł.

Wyraźnie słychać to na "Songs Of Mass Destruction". Artystka zdaje sobie sprawę, że jej twórczość brzmi chwilami nieznośnie patetycznie. - Nie chciałam głosić kazań, ale oczywiście tak to brzmi. Nieprawdaż? - przyznaje z dystansem w wywiadach. Na nowym albumie na próżno szukać popowych hitów znanych z jej pierwszych solowych albumów "Diva" (1992) i "Medusa" (1995). Zresztą sam tytuł płyty mówi już wiele.

Na "Piosenkach masowego rażenia" Lennox zdaje się mówić: nie śpiewam ładnych piosenek, bo życie nie jest piękne. Zamiast chwytliwych refrenów i chłodnego glamouru znanych z okresu Eurythmics, Annie częstuje słuchaczy bluesowymi zaśpiewami. Przypomina wtedy klasyków w rodzaju Muddy’ego Watersa czy Johny’ego Lee Hookera, jak w "Love Is Blind", w którym gorzkie łkanie przechodzi w podbity pulsującym fortepianem refren. W "Smithereens" patetyczna kulminacja przywołuje echa stadionowych fajerwerków Freddiego Mercury’ego.

Gwoździem programu miał być utwór nagrany ze śmietanką światowej wokalistyki. Do wyśpiewania "Sing" wzywającego wszystkie kobiety do pomocy "siostrom z Afryki" Lennox zaprosiła 23 sławy, wśród nich m.in. Madonnę, Joss Stone, Shakirę, Bonnie Raitt, Fergie, Beth Gibbons... Cóż z tego, kiedy z wyżej wymienionych słychać tylko Madonnę. Resztę zredukowano do ledwie słyszalnego chórku. To tak, jakby pożyczyć na jeden dzień Ferrari 430 Scuderia i przejechać się nim z rana na drugą stronę ulicy po bułki. Ale najważniejsza jest przecież idea... Inna sprawa, że pierwszoplanowy głos samej Lennox skrzy się od emocji, a swoimi trzema oktawami jak dzwon artystka kasuje w przedbiegach soulowe podlotki w rodzaju Joss Stone.

Dopiero na drugiej połowie albumu odpuszcza trochę wycieczki spod znaku Armii Zbawienia. Zapewne z myślą o fanach Eurythmics nagrała "Coloured Bedspread", rozpoczynający się syntezatorową wstawką przywołującą echa nieśmiertelnego "Sweet Dreams". Apetyczny jest też "Throught The Dark Glass", w którym znowu na chwilę pojawia się elegancko perwersyjny odcień głosu, od którego wszyscy masochiści dostają gęsiej skórki.


Annie Lennox
Songs Of Mass Destruction











Reklama