Glassa i Cohena łączy coś więcej niż wiek (niedawno stuknęła im "70") i zamiłowanie do buddyzmu. Obaj mogą poszczycić się dokonaniem rzeczy niemożliwej- wprowadzeniem do komercyjnego obiegu muzyki z natury elitarnej. Popularny minimalista jeszcze jako twórca hermetycznej awangardy przebąkiwał coś o tęsknocie za czasami, kiedy arie Mozarta nucono na ulicach. Wówczas zarabiał na życie, jeżdżąc taksówką w Nowym Jorku. Dziś jest autorem ponad 30 filmowych soundtracków, które zrewolucjonizowały sposób pisania muzyki w Hollywood, kompozytorem dwóch tuzinów bestsellerowych oper oraz właścicielem wytwórni płytowej. Jego najpopularniejsze albumy sprzedają się w setkach tysięcy egzemplarzy, a do inspiracji twórczością przyznają się m.in. David Bowie, Brian Eno, Björk oraz Aphex Twin.

Reklama

Do dziś uchowały się jednak w muzyce Amerykanina tylko transowe repetycje, przykryte grubą warstwą klisz z muzyki popularnej oraz klasycznej. Złośliwcy sugerują nawet, że twórca "Einsteina na plaży" stał się korporacją wyspecjalizowaną w produkcji taniego, klasycyzującego muzaka, preparowanego przez rzesze anonimowych asystentów.

Ukazująca się "Księga tęsknoty" to zbiór kameralnych pieśni Glassa napisanych do wierszy Leonarda Cohena. Fani kompozytora mogą spać spokojnie: nawet ta melancholijna poezja nie odwiodła go bowiem od słodkich, katarynkowych melodyjek, którym zawdzięcza przecież masową popularność. Teksty Cohena podane zostały w tandetnej manierze wokalnej, łączącej najgorsze elementy XIX-wiecznego bel canto oraz broadwayowskiego musicalu. Paradoksalnie najbardziej frapującym składnikiem tego przesłodzonego koktajlu okazują się ascetyczne, nosowe deklamacje Cohena.

Projekt, pomimo swej pretensjonalności, może zresztą okazać się komercyjnym sukcesem, co podreperuje nieco budżet Cohena ogołocony cztery lata temu przez nieuczciwą menedżerkę. Zresztą sam kanadyjski bard- i tu kolejne podobieństwo z Glasssem- z wyrafinowanej poezji uczynił, wbrew pesymistycznym prognozom speców od sprzedaży, kurę znoszącą złote jaja. Tak jak on potrafił też odnaleźć się w świecie popu. Na kontrowersyjnym, wyprodukowanym przez Phila Spectora albumie "Death of a Ladies’ Man" (1977) dokonał unikalnej syntezy knajpianego folkloru oraz modnych pod koniec siódmej dekady jazz-rockowych brzmień. Potem z otwartymi rękami przywitał plastikową estetykę lat 80., a płyta "I’m Your Man" (1988) uczyniła z niego pierwszego poetę epoki synthpopu.

Reklama

Glass i Cohen debiutowali w połowie lat 60. zainspirowani rodzącą się wówczas kontrkulturą propagującą tyleż indywidualistyczne, co egalitarne podejście do sztuki. Ale czy na dłuższą metę da się to pogodzić? Morał tej przypowieści odnajdziecie w "Księdze tęsknoty"…

Philip Glass / Leonard Cohen

Book of Longing

Orange Mountain Music