Ta historia brzmi jak żywcem przeniesiona z pozytywistycznej nowelki albo filmu klasy B opiewającego "amerykański sen". Szkopuł w tym, że wydarzyła się naprawdę. I nie opowiada o zbuntowanych małolatach walczących z systemem, lecz o młodych artystach, którzy systemowi zawdzięczają dosłownie wszystko. "El Sistema" wymyślił trzydzieści lat temu José Antonio Abreu - czołowy ekonomista, kompozytor i pianista Wenezueli - jako alternatywę dla ubóstwa, apatii i przestępczości zżerających społeczną tkankę ojczyzny Bolivara. Recepta była prosta: zbierz pięciolatków z ubogiej dzielnicy Caracas, rozdaj im instrumenty, a potem spróbuj z nich sformować pełnowartościowy zespół symfoniczny. Utopia? Dziś "El Sistema" to 102 orkiestry młodzieżowe, kolejnych 55 dziecięcych oraz blisko 100 tysięcy małoletnich muzyków. Szczegółowe obliczenia dowodzą, że każdy dolar wyłożony przez rząd Wenezueli na tę inicjatywę obniżył koszty świadczeń społecznych o 1,68 dolara. O zaadaptowaniu idei Abreu myśli poważnie kilka krajów latynoskich oraz mekka melomanów Wielka Brytania.

Reklama

Jednakże "El Sistema" to nie tylko ogromny sukces społeczny i ekonomiczny, lecz także bezprecedensowy fenomen artystyczny. Ze stajni Abreu wyszli m.in. Edicson Ruiz, najmłodszy kontrabasista w stutrzydziestoletniej historii Filharmoników Berlińskich, ceniony skrzypek Edward Pulgar oraz, last but no least, Gustavo Dudamel, największa nadzieja światowej dyrygentury, a od przyszłego roku - dyrektor Filharmonii w Los Angeles. Tylu znakomitych muzyków nie miała Wenezuela od ogłoszenia niepodległości w 1830 roku. Co istotne, absolwenci "El Sistema" prawie zawsze powracają na łono matki, by nieść kaganek oświaty kolejnym pokoleniom. Dudamelowi zawdzięcza swój spektakularny sukces Orkiestra Młodzieżowa Simona Bolivara - dwustuosobowa wizytówka i swoista "all stars band" cudu z Caracas. Zespół, w którym średnia wieku oscyluje w okolicach polskiej matury, śmiało może się dziś mierzyć z profesjonalnymi orkiestrami niemieckimi czy angielskimi. Trzy płyty z XIX-wieczną symfoniką oraz przebojami muzyki latynoskiej, nagrane przez młodych Wenezuelczyków dla prestiżowej wytwórni Deutsche Grammophon, stały się bestsellerami. Ich zeszłoroczne występy przed wyrobioną publicznością Londyńskich Proms oraz Festiwalu Beethovenowskiego w Bonn (nagranie na DVD wraz z "Obietnicą muzyki") przyjęte zostały owacją na stojąco.

Koncerty Orkiestry łączą wybitne rzemiosło i artystyczną odpowiedzialność z duchem natchnionego amatorskiego muzykowania. W na wskroś dramatycznej i soczyście brzmiącej "Eroice" Beethovena grają jeszcze śniade damy i wyfrakowani dżentelmeni. Ale przed wykonaniem gorącego "Malambo" Ginastery cały zespół wdziewa sportowe dresy w barwach narodowych Wenezueli, by całkiem dosłownie zatańczyć przed leciwymi niemieckimi melomanami. Rzeczywiście Orkiestra Młodzieżowa Simona Bolivara więcej ma wspólnego z drużyną piłkarską niż tradycyjnym, europejskim zespołem symfonicznym. To nie zbiór napuszonych, dyplomowanych wirtuozów, lecz żywy organizm, który dojrzewał - nie tylko wspólnie muzykując, lecz także ucząc się, a często nawet mieszkając - przez ostatnie trzydzieści lat. "El Sistema" nie kształci solistów, lecz gotowe orkiestry: nawet nauka gam przez pięciolatków odbywa się w pełnym, kilkudziesięcioosobowym składzie. Totalny, kolektywistyczny i shierarchizowany duch muzyki klasycznej - przedmiot ostrej krytyki wszelkiej maści kontrkulturowców - stały się tu receptą na samodoskonalenie i osobiste spełnienie. A wielkie indywidualności wypływają na powierzchnię same - jak Dudamel, który w wieku dwunastu lat samozwańczo przejął rolę spóźniającego się na próbę dyrygenta.

Pewnie dlatego "Obietnica muzyki" opowiada o tym żywym organizmie z perspektywy jego poszczególnych komórek. Niektórzy trafili do "El Sistema" niemal przez przypadek: po prostu niedaleko ich domu znajdowała się jedna z darmowych szkół. Inni, jak Dudamel, kochali muzykę od dziecka. Felix Mendosa, perkusista Orkiestry, wciąż dojeżdża na próby z El Tigre położnego 400 km od Caracas (autobusem to 7 godzin). Swój pierwszy zestaw bębniarski skonstruował ze starych puszek. Gdyby nie "El Sistema", pewnie nigdy nie zagrałby na prawdziwych instrumentach. I nie odwiedziłby Europy. Podczas pobytu w Bonn chciał kupić ojcu wymarzony akordeon - niestety zabrakło pieniędzy. Może uda się podczas kolejnego europejskiego lub amerykańskiego tournée. Dla wielu młodych muzyków "El Sistema" była droga wyrzeczeń. Niewiele brakowało, a z powodu Orkiestry Felix zaprzepaściłby studia. Opłacało się jednak zaryzykować. Nie tylko dlatego, że dziś prowadzi dostatnie życie i ma szansę zrobienia międzynarodowej kariery. Orkiestra stała się dlań drugą rodziną: tu nauczył się odpowiedzialności, wrażliwości i empatii. Na czysto ludzki wymiar "El Sistema" zgodnie kładą nacisk Mendosa, Dudamel i Abreu. Warto, by "Obietnicę muzyki" obejrzeli polscy decydenci, konsekwentnie eliminujący muzykę ze szkół jako błahostkę, która do niczego nie przyda się przyszłym ekonomistom, informatykom czy hydraulikom…

Reklama

"The Promise of Music"
Enrique Sánchez Lansch
Universal