Łączyła ich nostalgia za mijającymi właśnie majowymi świętami: dniem pracy, dniem zwycięstwa i weekendami, które w tajemniczy sposób zlały się ze sobą w kilkudniową labę, w czasie której mało kto pracował, a jeśli już, to na pół gwizdka.

Teraz korzystali z ostatniego łyku wiosennej wolności - od biura, nudy i pracowitej codzienności. Byli jak zbiorowy Fiodor Wasilewicz Protasow z Tołstojowskiego "Żywego trupa", który mawiał do przyjaciela: "Co bym nie robił, zawsze czuję, że robię nie to, co trzeba. Wtedy się wstydzę. I tylko kiedy się napiję, przestaję się wstydzić".

Reklama

1. Nie lubię Petersburga, bo to chłód, woda i kamień postawiony na bagnach i kościach tysięcy szaraczków. Pojechałem tam tylko dla Billy’ego Novika.

- Jak nazywa się wasza muzyka? - zapytałem go.

- Romantyczny alkoholik jazz - odpowiedział ochrypłym głosem.

Reklama

O Billy’s Band chodzi po Petersburgu mnóstwo niedorzecznych plotek. Na przykład że pierwsze próby przeprowadzali w kostnicy. A to nieprawda. Billy do kostnicy jeden jedyny raz pojechał na rolkach, ale kontrabasu nie zabrał tam nigdy. Nie wypadało.

Oczywiście, w każdej plotce jest szczypta prawdy. Jedną ze swoich najpopularniejszych piosenek Billy wymyślił właśnie tam. Tyle że wtedy nie był jeszcze Billym, a Wadimem Nowikiem, szanowanym lekarzem patologiem V szpitala dziecięcego w petersburskiej dzielnicy Kupczyno. I są na to dowody: "Lekarz W.W. Nowik przez trzy lata pracy dowiódł, że jest pracowitym i odpowiedzialnym specjalistą, bezustannie podwyższającym swoje umiejętności profesjonalne". To fragment opinii podpisanej przez P.W. Antonowa, szefa oddziału anatomopatologii i naczelnego lekarza szpitala A. Ia. Gołyszewa.

Reklama

2. Długi, sterylny, szpitalny korytarz. Kroki. Samotny człowiek z papierosem. Wciąga dym pomieszany z zatęchłym trupim powietrzem.

To piosenka Billy’s Band "Nigdy nie rozmawiaj z nieboszczykami". Pod koniec lat 90. doktor Nowik dramatycznie potrzebował pieniędzy. Pracował jako lekarz patolog, ale dla dodatkowego zysku zatrudnił się również jako sanitariusz asystent. Od rana zajmował się sekcjami zwłok, a popołudniami przygotowaniem ciał do wydania bliskim.

- Po godzinie 15 wszyscy lekarze wychodzili i zostawałem zupełnie sam - opowiadał mi Billy - To nieracjonalne, ale różne dziwne myśli przychodziły mi do głowy. W końcu byłem tam w pojedynkę, a ich wielu.

Przygotowanie do sekcji, sekcja, zszywanie, mycie, ubieranie, obkładanie trumny sztucznymi kwiatami. Po kilka godzin dziennie, sześć dni w tygodniu.

- Rodzi się wtedy w duszy rodzaj wewnętrznego cynizmu. Chłód i czerstwość. Reakcja obronna. Spotykałem się z rodzinami, które straciły dziecko. Dla nich tragedia, dla mnie zdarzenie seryjne - ciągnął opowieść Billy.

Chyba z powodu takiego stylu życia zaczął trochę odjeżdżać. Pewnego dnia zauważył, że jedna z pielęgniarek bezustannie rozmawia z nieboszczykami. Wtedy postawił sobie wyraźną granicę. - Kiedy i ja zacznę do nich mówić, będzie to oczywisty znak, że zwariowałem - rzekł Nowik.

Tak zaczynał się Billy’s Band.

3. Dziś Billy Novik jest gwiazdą. Zazwyczaj rosyjskie gwiazdy - te wielkie i mniejsze - są rozkapryszone. Dlatego zastanawiałem się, czy będzie mnie stać na rachunek w knajpie, którą wybierze artysta? A tu nic z tych rzeczy. Umówiliśmy się w centrum, róg Majakowskiego i Niekrasowa. Billy raźnym krokiem poszedł do spożywczego po piwo i chipsy. Nie pozwolił za nic płacić: - Jesteś w gościach!

Usiedliśmy na parkowej ławce i zaczęliśmy rozmowę o jego piosenkach i alkoholowym jazzie. A skwerek tętnił intensywnym życiem i nie dawał o sobie zapomnieć.

4. U jego wschodniej strony stało popiersie poety Majakowskiego. Na wszystkich okolicznych ławeczkach siedziały grupki ostro tankujących ludzi.

Niby całe miasto chodziło na lekkim rauszu, ale to, co działo się przy Majakowskim, było niesamowite. Tu pito w sposób absolutny, samobójczy i bezlitosny.

- Śmietanka towarzyska. Znam, bo latami grałem w okolicznych barach - wyjaśnił Billy, ogarniając wzrokiem zielony placyk, położony zresztą opodal ulicy, na której wychował się sam Władimir Putin. Od północnej strony pili młodzi. Od południowej starzy. Od zachodu siedzieliśmy my i pewna dama. Dama przyszła rozchybotanym krokiem i osunęła się na ławkę, prawie siadając na kolanach Novika. Z daleka mogłaby uchodzić za natchnioną fankę. Ale nie tak wyglądają i nie tak pchną natchnione fanki.

- Którędy do domu? - wyrzuciła z siebie.

- Co?

- Jak mam dojść do domu, pytam, i dajcie zapalić!

- Prosimy bardzo.

- Dziękuję. I jeszcze na wino.

- Na wino nie ma.

- Dobra, dobra. Dajcie na wino - w jej oczach była tak wielka tęsknota, że nerwowo zaczęliśmy przetrząsać kieszenie.

- To za mało - rzekła Dama patrząc na dziesięciorublowy papierek i drobne - Dawajcie więcej. A ty na pewno jesteś astralnym bykiem - zwróciła się do Billy’ego. - Czy byki są skąpe?

- Nie jestem żadnym bykiem. Rozmawiamy sobie grzecznie, a pani nam trochę przeszkadza - wyjaśnił.

- To jesteś astralnym czym? - drążyła niezrażona, choć słowa coraz trudniej było zrozumieć.

- Astralnym skorpionem, dajcie że spokój.

- Czyli urodziłeś się w...

Nie dane jej było dowiedzieć się, kiedy urodził się alkojazzman, bo na południu wybuchła mała bójka i w jej trakcie Dama w magiczny sposób zniknęła. Walka była króciusieńka, bo i nie zasadniczy, a błahy jakiś był jej powód: "Kogo nazwałeś łajzą?".

Mimo to czar zabawy prysł. Skwaszeni biesiadnicy zaczęli powoli się rozchodzić. Tylko jeden, choć próbował, jak potrafił, nie mógł sobie z tym rozchodzeniem się poradzić. Co krok walił się jak długi na ziemię. Potem zbierał się pracowicie: na cztery łapy, na kolana i do pionu. Krok i buch, rozciągał się jak długi. Przy trzecim padzie na jego obliczu pojawiła się krew.

- Idziemy, Billy, człowiek się zabije.

Ale doktor Nowik powstrzymał mnie gestem profesjonalisty: - Nic mu nie będzie. W najgorszym razie lekki wstrząs mózgu i jazda karetką do szpitala Marińskiego.

Biesiadnik dopełznął do popiersia Majakowskiego. Podniósł się i objął rękoma kolumnę, z tkwiącą na niej głową wielkiego poety. Zawisł, ujarzmiając nieprzychylną mu tego wieczora siłę grawitacji i zaczął szeptać.

- Ciekawe, co on mu tam mówi - zastanawiał się Billy - Pewnie cytuje ulubione strofy wierszy, myślę, że Majakowskiemu się to nawet podoba. Swoją drogą, dlaczego ci ludzie tak piją?

- A wy nie pijecie? - rzuciłem chytrze, bo wiedziałem, że alkojazzmani są otoczeni mitem artystów pijaków.

Billy zadumał się chwilę i powiedział: - Kiedyś to owszem, ale teraz już nie tak dużo. Postarzeliśmy się, mamy już sporo do stracenia.

5. Kiedyś najgorsze były poranki. Szczególnie te w białą noc, gdy wieczór zlewa się ze świtem i nigdy nie ciemnieje. Kapela grała wtedy głównie piosenki Toma Waitsa. Billy ubiera się jak Waits i ma podobny szorstki głos. Po nocy w barze wynurzali się na powierzchnię. Andriej Ryżyk z gitarą, Anton Matezius z harmonią, Michaił Żydkin z saksofonem i sam Billy, który ciągnął za sobą kontrabas. On stał na przegranej pozycji, bo taksówkarze nie chcieli go wozić z wielkim instrumentem do odległej, sypialnianej dzielnicy Kupczyno.

- Biznes był słaby. Dostawaliśmy po 150 rubli na twarz. Starczało na taksówkę do domu, jeśli się udało, i na jedno wino - wspomina. 150 rubli to 15 złotych.

Po krótkim śnie Billy zmieniał się w doktora Nowika i mknął do kostnicy piątego szpitala. Kręcił się więc między śmiercią, muzyką i alkoholem. Wtedy też napisał największy przebój Bandu: "Trochę miłości, trochę śmierci".

6. To wiersz opowiadający o przebudzeniu w domu, w którym nad ranem skończyła się gigantyczna impreza. Goście poszli. Pety w kuflach, niedopite piwo, walający się czerstwy chleb. I wśród tego chlewa dwoje zmęczonych, szczęśliwych ludzi, którzy nareszcie zostali sami.

- Rozwalało mi się wszystko - chrypiał Billy, przypalając papierosa i pociągając piwo - Zatęskniłem za imprezami, kiedy byliśmy jeszcze z pierwszą żoną naprawdę razem. Tylko że to nie jest piosenka o miłości, tylko o piciu! Zauważ, jak się kończy. Facet znajduje kielicha, wali klina i jest szczęśliwy!

- Przestań.

- No, jak chcesz. Moje piosenki ludzie interpretują różnie. Jedni uważają, że są bardzo optymistyczne, inni, że to totalna deprecha - zgadza się Nowik. - Dziwne jest to, że zwykle nad jedną piosenką pracuję rok albo dwa, czasem trzy. Nad tą pracowałem 10 minut.

Kiedy Billy’s Band się zaczynał, ojciec Nowika był przekonany, że grupa nie odniesie sukcesu, bo romantycy w Rosji już dawno wyginęli.

- Brutalność lat 90. odejdzie. Romantycy jeszcze tu powrócą - odparł Billy.

7. Do eleganckiej herbaciarni przy ulicy Kazańskiej wszedł niski, starszy mężczyzna z przystrzyżoną już siwiejącą brodą.

- Siergiej Witaliewicz?

- Tak, to ja - uśmiechnął się, widząc moje zaskoczenie. Cichy, jakby wyciągnięty z lamusa fizyk usiadł na samym rogu sofy.

Nie mogłem uwierzyć, że taki człowiek może być współautorem tekstów Billy’s Band, w których występuje, i owszem, miłość, ale taka, która ocieka alkoholem albo jedzie stęchlizną grobowca.

- Autorem jest Billy, a ja czasami podrzucę mu jakąś strofkę. Albo poślę mu pomysł, a on przerabia to na piosenkę - wyjaśnił skromnie.

Billy i Siergiej są w stałym kontakcie: "Zapchałem się w tekście, może ma pan jakiś pomysł?", "Mam tekst, ale nie ma w nim przewrotności. Może pan coś z tym zrobi?". Czasem się udaje, a czasem Nowik mówi: "To nie jest fajne", i robota fizyka Siergieja Witaliewicza idzie do kosza.

8. Billy’s Band potrafi zapełnić duże sale publicznością, nagrał kilka płyt, gra nawet swoje przedstawienia w teatrach. Nowik przeniósł się z dalekiego Kupczyna do centrum, ale zachowuje zdrowy dystans. Na koncertach mawia: - Kiedyś miałem jeden kontrabas. Dziś mam kilka kontrabasów.

Siergiej Witaliewicz sukces kwituje inną sentencją: - W Rosji można być wolnym i biednym. Nam udało się zachować wolność, choć żyjemy na dobrym europejskim poziomie.

9. Billy’s Band nie mieści się w rosyjskich standardach.

Standardy są dwa. Pierwszy to kompromis. Jeśli jesteś dobry i się dogadasz, życie płynie ci spokojnie. Co prawda raz na jakiś czas trzeba wziąć udział w patriotycznej akademii albo wesprzeć jakiegoś miłego władzy kandydata w wyborach. Za to można występować w telewizji i liczyć płynące wartką strugą pieniądze.

Drugi: nie dogadałeś się, czeka cię droga totalnej negacji, wódy i występy w podziemiu.

A Billy trzyma się pośrodku. Do tej pory nie podpisali kontraktu z żadnym dużym producentem: - Znam gwiazdy, które potrafią zapełnić stadion i dostają za występ 200 dolarów. Płacą za błędy młodości.

Z władzą nie są ani na tak, ani na nie.

Sam Nowik mówi: - Słabo orientuję się w polityce. To nie mój chleb.

Nie należy jednak do wystraszonych koniunkturalistów. Na niedawnym koncercie w moskiewskim klubie Gogol żartował, że rosyjskie godło, dwugłowy orzeł, to tak naprawdę dwa orły "uprawiające seks w locie".

10. Siergiej Witaliewicz i jego żona Ałła są menedżerami Billy’s Band. Para wysmakowanych znawców rosyjskiej literatury ze śmiechem opowiada, że chłopcy z zespołu doszli do rosyjskiej kultury drogą okrężną. Na początku śpiewali tylko po angielsku i interesował ich głównie Tom Waits.

- Ale co pan ma na myśli, mówiąc, że nie straciliście wolności? - pytam Siergieja.

- Wie pan, w Rosji władza jest taka, taka bizantyjska...

Z Siergiejem i Ałłą można rozmawiać godzinami. Dochodzimy do wspólnego wniosku, że Rosja jest w ciągłym ruchu. Zmieniają się epoki, zdarzają się rewolucje i przemijają wodzowie, a jedyną rzeczą, która się nie zmienia, jest owa bizantyjskość władzy.

Pamiętam niesamowitą scenę z Tołstojowskiego opowiadania "Hadżi-Murat". Car Mikołaj, zmęczony i rozdrażniony rozpustną nocą, ma przyjąć księcia Czernyszewa, ministra wojny. Książę już w poczekalni traci ministerialny rezon. Chodzi nerwowo po pokoju, powtarza w myślach swój raport, z oblicza carskiego adiutanta usiłując odczytać, w jakim humorze jest imperator.

Niemal bliźniaczą scenę opisał Aleksander Sołżenicyn w "Kręgu pierwszym". Zmienili się tylko aktorzy. Wiktor Abakumow, potężny minister bezpieczeństwa, kona ze strachu w poczekalni Stalina. Nie ośmiela się zapytać, ale obserwuje w napięciu twarz Poskriobyszewa, najbliższego dworaka wodza. Szuka odpowiedzi na pytanie o "nastrój gospodarza". Ze strachu czerwienieją mu uszy. Czy te wiecznie czerwone uszy nie wzbudzą w gospodarzu podejrzeń?

11. I w Pitrze władza jest po swojemu bizantyjska. Kiedy Billy’s Band dostał zaproszenie na festiwal do Europy Zachodniej, zadzwonił telefon z petersburskiego merostwa. - Kim wy właściwie jesteście?

Bo jak to jest, że kogoś oficjalnie zapraszają na festiwal, a merostwo nic o tym nie wie? Czy ktoś występował o jakieś pozwolenie? O zgodę? A wydział kultury? Czy wydział kultury już się zupełnie nie liczy? Takie niewinne zaproszenie z boku podkopuje więc cały system. Władza może poczuć się zbędna, a to już jest niebezpieczne. Dla władzy i dla porządku.

Siergiej Witaliewicz cieszy się ze sławy grupy, ale też się sławy obawia: - Do tej pory broniliśmy niezależności. Co zrobimy, kiedy piosenka wpadnie w ucho jakiemuś gubernatorowi, który złoży nam propozycję wzięcia udziału w jego kampanii wyborczej? Czy będziemy mogli odmówić?

12. Pierwszy raz Billy’s Band pojechał do Europy Zachodniej w 2000 r. Nie na żaden festiwal, tylko po to, by grać na ulicach i zbierać kasę do kapelusza. Spodobało im się. Po pierwsze grali, po drugie ludzie ich słuchali, a pieniędzy z kapelusza było dużo więcej niż na normalnych etatach. Po kilku dniach na ulicy zagrali na weselu, a potem na imprezie w jakimś zakładzie pracy w Niemczech. Po kilku wyjazdach doktor Nowik postanowił zwolnić się ze szpitala i oddać się alkojazzowi.

Od tamtej pory zawsze, kiedy mogą, wracają na ulicę. Na próbie pada hasło: "Idziemy pożebrać", i Billy’s Band wychodzi na miasto.

Zdarzało się, że grali pod gołym niebem po sześć godzin bez przerwy. Kiedy kończył im się repertuar, Nowik grał to, co usłyszał w radiu albo telewizji, przekładając to na styl romantycznego alkoholowego jazzu.

14. W ten sposób zostali odkryci. Billy, gdy skończyły się wszystkie piosenki, zagrał "Zimowy sen" z repertuaru popgwiazdy Ałsu. Ałsu jest córką wściekle bogatego byłego wiceszefa Łukoilu Ralifa Safina. Jej klip "Zimowy sen" był łzawą ramotką o miłości lolitki do dojrzałego mężczyzny. Występowały w nim: biały miś, biały śnieg, biały sweterek i białe skarpetki frotte przy kominku.

Na ulicznym koncercie ktoś usłyszał chropawą, alkojazzową interpretację "Zimowego snu" Billy’ego Novika i uznał to za doskonały żart. Billy’s Band został zaproszony do nagrania pierwszego klipu, który dał im sławę. Zdjęcia kręcono w kołchozie koło wsi Wyra.

15. W kołchozie nigdy nie wylewało się za kołnierz. Więc kiedy zajechała ośmiometrowa biała limuzyna i wysiadł z niej facet z kontrabasem, tutejsi pewnie myśleli, że to slajd z pijanej maligny. A to działo się naprawdę.

Kołchoźnicy siedzieli na składanych krzesełkach i podrygiwali w takt nieznanej im i chyba nie do końca zrozumiałej muzyki.

Dziś, po sześciu latach, nikt niczego nie pamięta. Ani wielkiej limuzyny, ani filmiku, w którym zagrali kołchoźnicy i kołchozowe obory. Kołchozu już nie ma, w wiosce przed sklepem parkują srebrzyste dżipy i czarne bmw. Ciocia Wala mówi, że prawdziwych mieszkańców zastępują napakowani szmalem "dacznicy". Wieś niedługo zmieni się w bogate, zamknięte osiedle z ochroniarzami i konsjerżami.

- Złe wiadomości! - dzwonię do Billy’ego - W kołchozie nikt was nie zna!

- Zawsze może przyjść taki dzień, kiedy wszyscy o nas zapomną - odpowiedział filozoficznie Novik. - Nikt nie przyjdzie na koncert, sława uleci.

Co wtedy?

Wtedy Novik - gotowy zacząć wszystko od początku - pojedzie do Nowego Jorku, żeby zagrać na ulicach swój alkoholowy jazz z czarnymi muzykami. - Najpierw wystąpię z nimi za darmo. Potem podzielimy się po równo, później to ja będę dyktował warunki.