Blady Cesarz Marilyn Manson, czyli co zostało ze skandalisty?
1 Wydaje się, że bezpowrotnie minął czas, kiedy grupki protestujących ustawiały się przed salą, w której Manson miał grać koncert, a na niego samego przestano zrzucać winę za całe zło na świecie. Gdy grał na warszawskim Torwarze w 2001 roku, policji wokół hali i pobliskich budynków było chyba więcej niż podczas wizyt prezydenta Stanów Zjednoczonych czy papieża. Przeciwko jego koncertowi protestowała stołeczna radna AWS (Manson w odpowiedzi nieoczekiwanie zaprosił ją na swój występ), jeden z nauczycieli przestrzegał rodziców przed puszczeniem na niego dzieci. Koncert doszedł do skutku i okazało się, że Marilyn na scenie zachowuje się niemal jak Arka Noego. Nie odgryza głów ptakom, nie pije krwi i nie drze Biblii, a tylko karmi fanów swoją muzyką. Pół roku temu podczas występtu szwedzkiego zespołu Ghost B.C. przed stołeczną Stodołą nie było ani jednego policjanta, nikt nie protestował. A przecież lider tej kapeli przebiera się na scenie za mroczne oblicze papieża, a ich występ jest swoistą zabawą z klimatem mszy, religijnego ceremoniału. Czyżby takie rzeczy dzisiaj nie szokowały? Czyżby faktycznie obrazoburczość a la Marilyn Manson została dzisiaj wyparta przez ekscesy młodych gwiazdek pop, związane głównie z publikowaniem nagich zdjęć? Wydaje się, że sensacyjne wybryki muzyków zwyczajnie spowszedniały
Media
2 Poza tym skandale dzisiejszym gwiazdom się nie opłacają. Jimi Hendrix wykonujący swoją zniekształcającą wersję amerykańskiego hymnu w czasie, kiedy amerykańscy chłopcy ginęli w Wietnamie, Ozzy Osbourne odgryzający na scenie głowę nietoperzowi, Lennon twierdzący, że Beatlesi byli bardziej popularni od Jezusa – takimi akcjami przed laty artyści wywoływali popłoch i narażali się na sankcje w rodzaju odwołania koncertu czy wyrzucenia z wytwórni, ale niewiele sobie z tego robili. Dzisiaj nikt na to nie pozwoli, bo wiąże się to z ogromnymi stratami finansowymi. Skandal oczywiście, ale kontrolowany. Zdaje się też, że dzisiaj nikt nie ma tak przygotowanej postaci opartej na kontrowersjach, jak przed laty Manson, a wcześniej chociażby Alice Cooper. Skandale są teraz pojedynczymi wybrykami, a nie dłuższą, w wielu miejscach przygotowaną strategią. Marilyn Manson już tyle razy wywoływał kontrowersje, że mógłby nimi obdzielić kilku artystów. Jego demoniczny, groteskowy wizerunek już spowszechniał, także jemu samemu. Manson przyznał w wywiadzie dla magazynu "Metal Hammer", że zrozumiał, iż musi się skupić bardziej na kreowaniu niż destrukcji i kontrowersji. A to przez lata wychodziło mu wyjątkowo dobrze
3 Od początku kariery miał świadomość, jak ważna jest kreacja własnej postaci. Od biografii (trudne dzieciństwo), przez związki (m.in. z gwiazdą burleski Ditą Von Teese), po wygląd – wszystko tworzyło postać Marilyna Mansona. Do tego dochodziły mocne dźwięki oraz teksty w stylu "Bóg będzie się przede mną płaszczył" z przebojowej płyty "Antichrist Superstar", która sprzedała się w kilku milionach egzemplarzy. Świat mówił o nim po masakrze w szkole Columbine w 1999 roku (mordercy byli fanami muzyka) i po tym, jak na scenie przebierał się za papieża, w teledysku do numeru "Heart Shaped Glasses" pozorował seks w deszczu krwi ze swoją ówczesną dziewczyną Evan Rachel Wood, został honorowym członkiem Kościoła szatana albo kiedy do sądu trafiło oskarżenie przeciwko niemu, bo podobno podczas koncertu otarł się genitaliami o szyję ochroniarza. Kąsający medialny diabeł doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej roli. W jednym z wywiadów powiedział: – Moim zadaniem jest wkurzanie ludzi. Nie chcę być jedną z tych uśmiechniętych buziek w telewizji grzecznie sprzedających wam bezużyteczne, łatwo przyswajalne śmieci. I nie był. Ważne, że jego wymyślonej postaci od początku towarzyszyła znakomita muzyka z nielicznymi przystankami na mniej udane dokonania. Właśnie wydana dziewiąta płyta Mansona "The Pale Emperor” należy do najciekawszych albumów w jego dyskografii ostatnich lat
4 W studio wsparł artystę Tyler Bates, doświadczony twórca muzyki filmowej, który pracował m.in. z Zackiem Snyderem i Robem Zombie. To tłumaczy, dlaczego Manson nazwał brzmienie tego krążka "filmowym". Materiał zadedykował zmarłej w zeszłym roku matce, twierdząc przy okazji, że tym razem nie kreował żadnej postaci, a skupił się na melodiach. Piosenki są tu mocne i chwytliwe, naznaczone bluesem jak nigdy wcześniej. Do tego dochodzą odważne teksty. Otwierający album numer "Killing Strangers" przywołuje temat wspomnianej masakry w Columbine. W "The Mephistopheles of Los Angeles" śpiewa jakby o sobie: – I don't know if I can open up/ I've been opened enough/ I don't know if I can open up/ I'm not a birthday present/ I'm aggressive regressive”. Potrafi też w starym prowokacyjnym stylu zaśpiewać "I got the devil beneath my feet". Poruszając tematy związane z przemocą, seksem, narkotykami czy władzą, nie unika przekleństw, ale też przesadnie nimi nie epatuje
5 Brian Hugh Warner (tak brzmi jego prawdziwe nazwisko) ma dzisiaj taką pozycję, że nie musi się pokazywać plotkarskim mediom. Przestał być satanistycznym świrem, zamiast tego skupił się na pisaniu dobrych piosenek i zapewne śmieje się z wybryków Miley Cyrus albo przyłapanego na wizycie w burdelu Justina Biebera. Oni w gronie wybitnych skandalistów na pewno się nie znajdą, w przeciwieństwie do Mansona
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję