Ubrany w garnitur pięćdziesięciolatek wychodzi na scenę, siada na krześle i spokojnie mruczy słynną balladę "Where The Wild Roses Grow". Jeżeli ktoś myśli, że według takiego scenariusza potoczy się koncert Nicka Cave’a, to jest w błędzie. Jego projekt Grinderman na scenie zachowuje się jak punkowe kapele, których muzycy zakładają się o to, kto zrobi podczas koncertu największą zadymę. Cave potrafi wskoczyć w publikę, kopnąć w gitarę kolegi z zespołu, nie mówiąc już o paleniu wzmacniaczy.
Zresztą nie tylko Cave szaleje na scenie, nieobliczalni są też basista Martyn Casey, perkusista Jim Sclavunos oraz Warren Ellis. Ten ostatni zachowuje się i wygląda jak miły, brodaty leśny skrzat – tylko do momentu kiedy dostanie gitarę do ręki.
O drugiej płycie projektu "Grinderman 2" Ellis mówił tak: "To szalony, najbardziej eklektyczny zbiór piosenek, jaki udało nam się nagrać". A na żywo brzmią jeszcze mocniej. Podczas pracy nad tym materiałem Cave powrócił w pewnym sensie do czasów, kiedy ze swoją pierwszą poważną grupą The Birthday Party demolował speluny w Londynie. Grinderman jest równie drapieżny i brudny, tyle tylko że o niebo dojrzalszy muzycznie. Gra z nim piękny surowy blues na zmianę z gitarowym jazgotem w stylu Sonic Youth. Wszystko okraszone oczywiście absurdalnym poczuciem humoru.
Po latach dołującego grania z The Bad Seeds, wieloletniej zabawy z alkoholem i heroiną Cave ustabilizował swoje życie rodzinne u boku byłej modelki Susi Brick i dwóch synów. Nie zanurzył się jednak w ballady z doczepianymi gwiazdkami w stylu "Where The Wild Roses Grow". Wręcz przeciwnie. Pokazuje swoje najostrzejsze oblicze. Grinderman rozniesie Wyspę Słodową, to pewne.
Reklama
GRINDERMAN | Wrocław, Wyspa Słodowa | 29 lipca, godz. 22.00
Reklama