MARCIN CICHOŃSKI: Dużo masz jeszcze postanowień noworocznych do zrealizowania?
PJUS: Na tę chwilę, z tych które podjąłem jeszcze w Sylwestra 2015/16, zrealizowałem praktycznie wszystkie. Wśród nich była też ta płyta. Chyba jestem na czysto z marzeniami. Mogę zacząć mieć nowe.
Bałem się, że album będzie tak gęsty od emocji, które towarzyszą twemu życiu, że osobie emocjonalnej, empatycznej ciężko będzie bezboleśnie przez nią przejść.
A nie jest? (śmiech) Poprzedni krążek "Life After Deaf" był taki, ale jednocześnie mimo wszystko bardziej płaski, bo wynikał z traumy. Jeśli chodzi o możliwości twórcze, to byłem wtedy mocno ograniczony – zwykłe ludzkie sprawności jak chodzenie, a co dopiero tworzenie, były naprawdę trudne. Wtedy płyta była częścią mojego powrotu do „zdrowego” świata. Był walką o możliwość robienia tego, co dawniej. Nowa płyta, pomysł na nią i realizacja też niby wynika z moich problemów zdrowotnych – nie mogę normalnie słyszeć, normalnie rapować. Ale na bazie tego co wciąż mogę, czego się nauczyłem i zdobyłem, chciałem tworzyć coś nowego, nową jakość.
"Słowowtóry – już patrząc na tytuł widać, że byłeś zafascynowany poezją awangardową.
Może nie wprost, ale jej wpływem na kulturę i innych twórców owszem. Zresztą od lat jestem zafascynowany słowem i jego możliwościami. Nawet pracuję jako copywriter i uwielbiam poznawać wszystko, co daje nam język, a patrząc na słowa, zdania zaczynam je przestawiać i zamieniać. Nie inspiruje się tylko jedną rzeczą – na pewno wiele ich miało na mnie wpływ. Od Tuwima, Białoszewskiego czy Barańczaka po Kazika, Świetlickiego, Budzyńskiego czy Dariusza „Brzózkę” Brzózkiewicza.
Długo musiałeś namawiać poszczególnych artystów, by wzięli udział w twoim projekcie?
Jak sami wykonawcy – było różnorodne. O każdego inaczej się starałem, nie było jednej drogi. Każdy z artystów ma przecież swoją płytę, swoje koncerty, swój dom, zajęcia i marzenia, więc musiałem stanąć za nimi w kolejce (śmiech). Część z osób mówiła, że chce to po prostu przegryźć i zrozumieć. Niektórzy z zaproszonych niestety się nie pojawili, więc trzeba było poszukać kolejnych , a czasem też nauczyć się, że nie każdy wie, co ja chcę zrobić. Mój pomysł był nieco szalony, więc czekałem , by mieć parę pierwszych utworów nagranych i móc je pokazywać, a nie tylko opowiadać o nich.
Zgodzisz się, że twoja płyta jest wyjściem poza świat rapu, hip-hopu?
Tak i to na różnych płaszczyznach. Wykracza poza tabu rapowania nie swoich tekstów. Wykracza też poza homogeniczność zaproszonych gości i stawianie mojego „ja” w centrum płyty. To nie jest album o mnie. Tam oczywiście pojawia się moje spojrzenie na świat, moje obserwacje, ale to nie jest tu najważniejsze. Wyłamuje się z opcji dokumentalnej, bardziej daję obrazy. Zwykle rapowy utwór rapowy utwór sprawia, że masz w głowie wszystko, gotowe rozwiązania. Ja zaś daję tylko część perspektywy, impresję, a reszta „wyświetla” się w twojej głowie podczas słuchania. Są tu zabawy słowami, są tu odniesienia do tekstów innych artystów czy symboli kultury, które opowiadają o miłości, o aspiracjach, politykach, stosunku do świata czy o Bogu, ale nie podane na tacy.
Jak dużą wolność artystyczną miałeś od wytwórni – Alkopoligamii?
Koncept całej płyty wymyślił parę lat temu Łukasz Stasiak (jeden z założycieli Alkopoligamii, członek zespołu 2cztery7 – przyp. red.), ale do momentu rozpoczęcia nagrań minęło sporo czasu. Wydawcy wiedzieli, że ja to realizuję powoli – krok po kroku i pomagali mi na różnych poziomach: miałem wolną rękę. Nikt mi nic nie nakazywał. Nie było deadline’u. Dla twórcy komfort, choć zmierzający do słodkiego nicnierobienia. Ale ja się zawziąłem i to zrobiłem.
Czym dla ciebie teraz jest tworzenie i muzyka? Dodatkowym zajęciem, sposobem na życie?
W kontekście tego, że na co dzień pracuję, to muzyka jest dodatkowym zajęciem. By zrobić płytę, musiałem znaleźć w sobie siły. Dodatkowe siły, by spełnić swe postanowienie noworoczne. Make it or brake it, it’s now or never. Gdybym to długo odkładał, to nigdy bym tego nie zrobił. Mam też nadzieję, że płyta, to że wszystko tu zagrało i się podoba, otworzy mi nowe możliwości. Nie wiem, czy będę robił podobny album, czy coś nowego, ale ta płyta przywróciła mnie muzyce. W porównaniu do czasów poprzedniego, osobistego „Life After Deaf” wiem i umiem więcej. Słuchowo mogę też bardziej bawić się dźwiękami. Trzeba to wykorzystać.
Na profilu Alkopoligamii zobaczyłem ostatnio twe zdjęcie sprzed 15 lat – zbuntowany, ze środkowym palcem do przodu wyciągniętym. Co czujesz patrząc na siebie z tamtego czasu.
Byłem gówniarzem, gdy dowiedziałem się w 2004 roku podczas nagrywania pierwszego albumu 2cztery7, o mojej chorobie. Nie załamała mnie, ale sprawiła, że chciałem zostać niebieskim ptakiem – wiesz, carpe diem i inne małolackie głupoty. Niestety za mało jeszcze wtedy wiedziałem o życiu, o tym co jest w nim najważniejsze. Paradoksalnie ta sama choroba sprawiała, że inaczej patrzę dziś na wiele spraw. Zyskałem więcej czasu na przemyślenia, więcej dystansu. I przestałem twierdzić że moje potrzeby są najważniejsze.. Oczywiście bez głodnego ego żaden artysta nie wyjdzie nawet przed ludzi i nie zacznie pokazywać swoich umiejętności, ale ono już nie stoi na pierwszym miejscu.