Sama mówi, że to album złożony z miłosnych piosenek, a inspirowany chicagowskim bluesem, dokonaniami Buddy'ego Guya, Howlin' Wolfa. Bluesa tu jednak próżno szukać, ale klimatycznych, nieprzesłodzonych ballad jest przynajmniej kilka. Chociażby "The Wishnu Room" z tekstem o kobiecie pod presją mężczyzny i dźwiękami pianina oraz smyczkami. Przejmujący jest "Harbour" z delikatną gitarą i pianinem oraz niezwykle mocnym, przestrzennym głosem Sinéad O'Connor.

Reklama

Zresztą wokalistka pokazuje tu swoje nieprzeciętne możliwości głosowe niemal w każdym kawałku. W "Harbour" podkreśla jego dramatyczną moc, szczególnie w drugiej połowie numeru, zmieniającej się z cichej balladki w mocne walenie w instrumenty. Ujmujący jest też rytmiczny, spowolniony "8 Good Reasons". Szybszego tempa Sinéad nabiera w kawałku "James Brown", w którym gościnnie na saksofonie gra Nigeryjczyk Seun Kuti, syn legendarnego Fela Kutiego. Są tu też słabsze momenty, ale Sinéad O'Connor nie schodzi poniżej pewnego poziomu, szczególnie wokalnie, i nie przesadza z uduchowionym klimatem, co jej się wcześniej zdarzało.

"I'm Not Bossy, I'm The Boss" to nie jest płyta dla młodych fanów popu, ale Irlandka nie musi się ścigać z młodymi gwiazdami popkultury. Jest z innej epoki, nie lepszej, nie gorszej. Innej.

Sinéad O'Connor | I'm Not Bossy, I'm The Boss | Nettwerk/Mystic