Na brak nagrań od kanadyjskiego Destroyera narzekać nie możemy. Podczas ponad dwudziestoletniej działalności dostaliśmy już dwanaście albumów. Tu kłopotu nadmiaru bogactwa nie ma – jeśli bowiem ma się coś do powiedzenia, umiejętnie przy okazji podpierając się różnymi stylistykami muzycznymi, to z napięciem oczekuje się na jego dzieła. Osobowość Dana Bejara, jest tu czynnikiem najbardziej magnetycznym, gwarantującym chęć powrotu i poznania.

Reklama

Muzyk, artysta, songwriter stopniując napięcie sączył informacje. Zapowiadał, że będziemy musieli powrócić do lat dziewięćdziesiątych, by odnaleźć się podczas wsłuchiwania się w nowe nagrania. I rzeczywiście – Bajar nie kłamał, bo dużo tu z klimatu starego Mercury Rev, ocieranie się o spokojniejsze w swym klimacie dokonania z tej epoki Nicka Cave’a, spoglądanie na eksperymenty Becka.

Oczywiście luźne nawiązania nie zabijają brzemienia i klimatu, które sprawia, że Destroyera nie sposób pomylić z kimkolwiek innym. W radiu i odtwarzaczu albumy „Ken” i „Deserter’s Songs” mogą sąsiadować, ale nie sposób pomylić muzyki z wydanej właśnie płyty z kimkolwiek innym. I tekstów.

Bejar nie jest najbardziej pogodnym obserwatorem rzeczywistości. W „In The Morning” ciężko wersów o zespole, który wykonuje swa pracę, śpiewa piosenki, a potem znika nie odnieść do aktualnej sytuacji na rynku muzycznym. Podobnie gorzkie przemyślenia znajdują się w sąsiadującym „Tinseltown Swimming in Blood”. Jak opowiadał, celowo używa starych, znikających z angielszczyzny słów, by pokazać przemijający blichtr show biznesu, choć wersy „I couldn't see, I was blind/ Off in the corner, doing poet's work/ That's alright for now/ It was just a dream of your blue eyes” rzucają światło na inną stronę refleksji muzyka.

Reklama

Trwa ładowanie wpisu

W innym miejscu płyty w swym stylu Dan śpiewa: „Sometimes in the world the thing that you love dies, and you cry and cry and cry”. Ciężko o lepsze podsumowanie płyty – dużo tu smutnych, wręcz melancholijnych przemyśleń. Dla tych, którzy chcą podejść do słów śmiertelnie poważnie – sam artysta w wywiadzie dla Pitchforka komentuje cześć ze swych nagrań jako „typical Destroyer’s bullshit”.

Czy to prawda, czy gra poety z nami – zdecydujcie sami. Już samo obcowanie z artystą tak świadomym słowa i dźwięków daje satysfakcję, jakiej nie znajdziecie nawet zerkając na większość wydawanych współcześnie płyt.

Destroyer "Ken"; dystrybucja w PL: PIAS

Media