IAN BROWN w Polsce
16 lutego, godz. 20:00
Warszawa, klub Palladium
Życiowy dorobek Browna można sprowadzić właściwie tylko do debiutu The Stone Roses z 1989 roku, który do dziś utrzymuje status jednego z najważniejszych albumów rockowych na Wyspach, oraz kilku niezłych singli m.in. "F.E.A.R." z jego dziesięcioletniej solowej dyskografii.
Ian Brown wciąż jest jednak jednym z najbardziej szanowanych artystów w kraju - a wszystko za sprawą jego pochodzenia i wiarygodności.
"Tak jak ty wciąż zmierzam własną drogą. Bo wszyscy jesteśmy wyjątkowi, a jednak tacy sami..." - śpiewa w piosence "Just Like You" na nowej płycie "My Way". I o ile te naiwne słowa zabrzmiałyby komicznie w ustach Bono, Micka Jaggera czy Paula McCartneya, to w przypadku Browna są wyjątkowo na miejscu. "Ludzie podziwiają mnie od lat, mają mnie za geniusza, bo odniosłem sukces, ale po mnie to spływa. Nadal jestem takim samym kolesiem jak moi fani - tłumaczy. - Mam rodzinę, kumpli z młodości, ulubione miejsca w Manchesterze i nie zapominam o tym. A po tym, co przeszedłem, mój stosunek do świata się nie zmienił - tylko stał się jeszcze bardziej krytyczny".
Dla młodych Brytyjczyków pod koniec lat 80. jego formacja była jak dawniej The Beatles, tylko nie byli tacy grzeczni i nie kłaniali się królowej. Pełnili podobną rolę buntowników jak Sex Pistols, ale nie byli tak przerysowani i prowokacyjni. Wyrażali nastroje klasy robotniczej, niezadowolenie z postępującej recesji oraz sprzeciw wobec władzy torysów i konserwatywnej obyczajowości. Ich psychodeliczna muzyka nie miała nawoływać do walki, ale była formą eskapizmu, tak jak rozwijająca się wtedy scena rave. A Brown pojawił się we właściwym czasie i miejscu.
Nic dziwnego, że w latach 90. został uznany za jeden ze wzorów tzw. lad culture, a jego postawę naśladowali m.in. bracia Gallagherowie. Jednak mimo wspólnego robotniczego pochodzenia weterana niezależnej sceny madchesterskiej i czołowych bohaterów britpopowej mody różniło wiele. Brown do spółki z gitarzystą Johnem Squire’em nie oglądali się w muzyczną przeszłość i nie byli zachowawczy, stawiali raczej na kreatywność, inspirowali się rave’em czy northern soulem. Interesowali się współczesną sztuką, filozofią oraz polityką. Dlatego twórczość The Stone Roses pod względem artystycznym porównywalna może być raczej z The Smiths, a Brown obok Morrisseya jako jeden z ostatnich dołączył do grona ikon brytyjskiej muzyki. "Koniec lat 70. i całe 80. były najlepszym okresem na Wyspach dzięki wysokim zasiłkom - tłumaczy Brown. - Po skończeniu nauki, a przed pójściem do pracy każdy mógł zastanowić się nad tym, co chce robić ze swoim życiem. Jeśli zdecydował się na muzykę, zakładał zespół, tworzył swoją muzykę i nie zależało mu na popularności. Te czasy się skończyły, młodzi muzycy mają inne priorytety, żyją w łatwiejszych czasach i nie liczyłbym na to, że pojawi się nowy Johnny Rotten czy Joe Strummer".
W tym też można upatrywać fenomenu Iana Browna, który w obliczu obecnej miałkości rocka wciąż pozostaje głosem sumienia Brytyjczyków. Kiedy krytykuje Kasabian i młode zespoły gitarowe, a Amy Winehouse i inne gwiazdki z Brit School uznaje za żałosne, to rzeczywiście coś w tym jest. A kiedy mówi, że za żadne pieniądze nie zgodzi się na reaktywację The Stone Roses, to kredyt zaufania wobec niego rośnie.