Cztery lata po premierze waszego głośnego debiutu, na nowej płycie powracają podobne tematy - fałszywe życie z reklam, modne towarzystwo z agencji reklamowych. Czyli rewolucji jednak nie było?

Na pierwszej płycie było o reklamach i całej reszcie, ale dopiero przyglądaliśmy się temu z boku. W związku z tym, że z zespołem poznaliśmy pewne zjawiska i mechanizmy, to pisząc piosenki na trzecią płytę, spojrzeliśmy na sytuację trochę z innego punktu, bardziej wyważonego. Najpierw odrzucaliśmy wszystko na czuja, potem widzieliśmy, że sytuacja nam się nie podoba, a teraz mamy tego pełną świadomość. Rozmawiasz z zespołem, który jest zespołem popowym. Daliśmy piosenkę do reklamy, za co byliśmy piętnowani i odsądzani od czci i wiary. Ale to były doświadczenia, które również stworzyły tę płytę.

A co w takim razie z tym "Pokoleniem Nic", o którym głośno zrobiło się po tekście waszego basisty, Kuby Wandachowicza? Już nie utożsamiacie się z jego problemami?

Powtarzać to samo przy trzeciej płycie, to by było dopiero z naszej strony cyniczne. Sam fakt, że ją wydajemy, ustawia nas w innej pozycji. Nie mamy prawa mówić o sobie jako o ludziach bez szans, bez przyszłości, bez czegoś, co można nazwać pozycją. To byłoby udawanie wyrachowane i obliczone na sprzedaż, bo takie pokolenia są produkowane rokrocznie. Gdybym teraz miał pisać o sytuacji, w której żyję, to albo musiałbym się skupić na tym, jak staram się nie płacić ZUS-u, albo że "uczciwością i pracą ludzie się bogacą". Dlatego staram się w tekstach odchodzić od tematyki felietonistyczno-społeczno-buntowniczej.

A jak patrzysz na ludzi, którzy cię otaczają i jakoś inspirowali cię do pierwszej płyty. Ich sytuacja też się wreszcie poprawiła?


Trudno tutaj uogólniać. Ale na przykład mój kolega Adam, z którym robiliśmy pierwszy nasz teledysk, było po filozofii i miał dokładnie taką sytuację, jak ta opisywana na płycie. Teraz został szefem projektu Wiedźmin, który jest bardzo wyczekiwaną grą na Zachodzie. Drugi mój kolega, Piotrek, dostał grant na film fabularny. Gdybym tak miał się rozejrzeć po najbliższym otoczeniu, to musiałbym powiedzieć, że zrobiło się w kraju lepiej. Sam też gdybym miał narzekać, to chyba zacząłby mi się nos wydłużać. Utrzymuję się z rysowania komiksów, co zawsze było moim marzeniem.

Zarówno po tytule płyty i okresie, w którym mogła powstawać, czyli podczas gorączki przedwyborczej, spodziewałem się, że będzie bardziej aktualna. Dlaczego zabrakło waszego głosu w tych sprawach?


Płyta powstawała długo, bo zaczęliśmy pracować już po wydaniu poprzedniej. Świadomie staraliśmy się unikać publicystki, łatwo jest napisać piosenkę o moherowych beretach czy o braciach Kaczyńskich. Niedawno nawet jakaś dziewczyna wyciągnęła cytat z drugiej płyty i spytała, czy można go odnieść do obecnej sytuacji. Pisanie o tym, co się teraz dzieje, tylko spłyca temat. Nie ma też co na siłę wciągać popowego zespołu w takie poważne rzeczy. Nie jesteśmy aż tak poważni, żeby pokazywać ludziom, jakie wybory powinni podejmować w takiej skali, raczej działamy w skali mikro.

Wy oddawaliście ducha czasów pod rządami SLD, wiążesz nadzieje na zmiany z PiS?

Paradoksalnie, mam nadzieję, że ten wybór wyjdzie na dobre. Przy pierwszej i drugiej płycie sytuacja rozleniwiała, wszystko było letnie i nic nie denerwowało dogłębnie. Teraz wszystko, co się dzieje, budzi sprzeciw. To dobra sytuacja twórcza, która pobudza ludzi. Ale nie powiem, że cieszę się akurat z tego wyboru.

A jako obywatel nie czujesz się zagrożony przez ten kwadrat Kaczyński - Giertych - Lepper - Rydzyk?

Może jestem naiwny, ale wydaje mi się, że można przed tym uciec. Zastanawiałem się ostatnio, na ile mogę wypowiedzieć posłuszeństwo obywatelskie. Co zrobić, żeby ograniczyć udział w życiu państwowym, płacenie podatków i ZUS. To nie jest myślenie perspektywiczne, ale na ile dla własnego spokoju, można sobie stworzyć sytuację, w której czujesz się trochę na zewnątrz społeczeństwa. Kiedy nie dotyczy mnie Rydzyk ani Lepper, Giertych ani nawet Donald Tusk.

Więc kto według ciebie teraz będzie krytykował obecną sytuację, jeśli wy nie macie takiego zamiaru, a hip-hop też chyba stracił swoją siłę?

Taki pęd do znalezienia zastępstwa jest, ale paradoksalnie nie w muzyce. Kreowane są inne zjawiska typu młodzi polscy pisarze albo trzydziestominutowe debiuty młodych polskich filmowców. Opinia publiczna czeka na coś takiego i zwraca się w kierunku innych dziedzin sztuki. Z pisarzy jest Shuty, a z filmów na przykład ten mój znajomy Piotrek Szczepański. Nakręcił Aleję gówniarzy, który jest takim opisem łódzkiej rzeczywistości. A jeśli chodzi o hip-hop to jest przecież O.S.T.R., dawno nie słyszałem, żeby ktoś tak dobrze oddawał rytm życia.

W międzyczasie rozpoczęliście podchody w stronę Zachodu. Wasz przekaz był na tyle uniwersalny i czytelny, że udało wam się zaistnieć w Niemczech?

Na Niemcy nie liczyłem, bo tam jest milion zespołów takich jak my. Nie jesteśmy z próżni, podobnej muzyki słucha się wszędzie. Ale trasa z Mediengruppe Telecommander pozytywnie nas zaskoczyła. Przychodziło wielu ludzi dobrze nastawionych do koncertu i bawili się przy naszej muzyce. W Berlinie graliśmy w Palast der Republik dla 700 osób i było super. Ale liczyłem bardziej na Japonię. Nawet nieźle nam poszło, przez dwa miesiące sprzedaliśmy ponad tysiąc płyt i byliśmy na pierwszym miejscu na liście sklepu HMV, co ciekawe, w działce punk amp; hardcore. Japonia to 130 milionów ludzi, zawsze się ktoś znajdzie, kto kupi naszą płytę, nawet jako ciekawostkę. Ale oni i tak słabo mówią po angielsku i można im nawet śpiewać po polsku.

Płytę nagrywaliście w studiu w Hamburgu z niemieckim producentem Tobiasem Levinem. Nie wybraliście go właśnie pod kątem rynków Zachodnich ?

To on zwrócił się do nas z propozycją współpracy po koncercie w jego klubie. Nie braliśmy pod uwagę producenta spoza zespołu, bo nie widzieliśmy nikogo ciekawego w kraju. Wręcz przeciwnie, baliśmy się, że producenci tutaj mogą nas pociągnąć w stronę polskiego zespołu rockowego. Pojawił się Tobias, miał fajne studio z dobrym sprzętem i zdawało nam się, że będzie potrafił wyciągnąć z muzyki dobre rzeczy, a ominąć mielizny. Zobaczymy, jak to mu się uda. Potem wydamy wersję po angielsku, ale nie mamy planów podboju świata.

Wśród waszych zagranicznych sukcesów, warto wspomnieć support The Stooges. Jeden z waszych większych idoli, Iggy Pop, nie zawiódł?


Bardzo chcieliśmy go najpierw zobaczyć poza sceną. Udało się to naszemu perkusiście, ale on akurat jako jedyny nie wiedział, kto to jest. Przyszedł do garderoby i powiedział - przeszła taka ciota powłócząca nogą, to był ten cały Iggy Pop? Rzeczywiście, miał różowe dzwony i jakiś problem z biodrem, bo jedną nogę ciągnął za sobą, a na drugiej podskakiwał. Chyba dlatego tak się porusza na scenie, żeby to ukryć. Kiepsko to wróżyło, ale zrobił dwie godziny takiego zajebistego koncertu punkowego, rockrsquo;nrsquo;rollowego, jakiego nie można sobie wyobrazić. Zaprosił ludzi na scenę i nie było żadnego podziału między widownię i muzyków. To wyglądało lepiej niż jego nagrania z 68 roku. Po prostu wulkan, nie wiem, jak to robi.

A jak wy wypadaliście?

Byłem tak stremowany, że nie pamiętam. Publiczność zebrała się pod sceną, był potworny stres, ale z piosenki na piosenkę było coraz lepiej. Oprócz tego, że cały czas patrzyłem się w sufit, nie poszło najgorzej. Nawet ktoś potem napisał, że przed The Stooges grał metalowy zespół ze Wschodniej Europy i nie był taki zły. Gdybyśmy zagrali jeszcze raz, to byśmy wiedzieli, że na scenę się nie wychodzi, ale wybiega albo na czworaka wpełza. Nie mówi się – dzień dobry, nazywamy się tak i tak i jesteśmy z takiego kraju. Mieliśmy dwie lekcje, co to znaczy zagrać koncert, a potem jak się powinno grać koncert. To najważniejsze doświadczenie w naszym życiu. Nie wiem, czy chciałbym tak w wieku pięćdziesięciu lat skakać po scenie z chujem na wierzchu jak Iggy Pop. Ale chciałbym, żeby nasz zespół potrafił wygenerować chociaż mały procent tej energii.