Biletów na wczorajszy koncert nie można było kupić już od tygodni, chociaż przed kilkoma dniami trafiła jeszcze ostatnia partia wejściówek. Rozeszły się one jednak błyskawicznie.
Występ słynnej grupy okazał się jednym z największych hitów tego roku, bo - choć trudno w to uwierzyć - zespół w swojej 24-letniej karierze sumiennie i skutecznie omijał Polskę. Szczęśliwie Anthony Kiedis, Flea, John Frusciante i Chad Smith uwzględnili nas w swoim grafiku "poprawkowej" (bo właściwe tournee promujące album odbyło się tuż po jego wydaniu, czyli rok temu) trasy "Stadium Arcadium Tour". Niewykluczone, że popularni "Hoci" zmienili zdanie na skutek sugestii Omara A. Rodrigueza-Lopeza, który obok multinstrumentalisty Josha Klinghoffera był gościem specjalnym RHCP podczas tegorocznej trasy. Wszak obdarzony efektownym afro gitarzysta bywał już w naszym kraju zarówno z At The Drive-In, jak i The Mars Volta - i zawsze spotykało go gorące przyjęcie.
Nie ukrywajmy jednak - polscy fani mogli mieć więcej szczęścia do supportów. Zamiast Dinosaur Jr, którzy w ubiegłym tygodniu rozgrzewali publiczność przed występami RHCP w Monachium (29.06) i Hamburgu (1.07), czy grupy My Chemical Romance występującej przed Kalifornijczykami w Dreźnie, dziś musieliśmy zadowolić się koncertami wykonawców praktycznie nieznanych w naszym kraju.
Rozpoczął Mickey Avalon, okrzyknięty przez amerykańskich krytyków undergroundowym Eminemem. Z powodu narkotykowego uzależnienia rodziców wychowywany był przez ocalałych z obozu zagłady w Oświęcimiu dziadków i otwarcie opowiada o ich cudownym ocaleniu. Młody gwiazdor o wyglądzie brata Jima Morrisona i Christiana Slatera zaserwował chorzowskiej publiczności wiązankę melodyjnych hitów ze swojej debiutanckiej płyty ("Mickey Avalon" 2006). Jednak Yeshe Perl (tak brzmi jego prawdziwe imię i nazwisko) okazał się wczoraj na scenie zdecydowanie mniejszym chojrakiem niż w salonie tatuażu (o czym świadczyły efektowne "dziary" na brzuchu).
Po nim scenę we władanie objął dowodzony przez braci Chrisa i Nika Cesterów australijski kwartet Jet, kultywujący pyszną tradycję rocka lat 70. Ze sceny popłynęły m.in. "Put Your Money Where Your Mouth Is", "Are You Gonna Be My Girl?" z ubiegłorocznego albumu "Shine On" oraz wielki hit z debiutanckiej płyty "Get Born" (2003), "Cold Hard Bitch". Za mikrofonem Nic o aparycji Leo DiCaprio dwoił się i troił, ale publiczność była nieprzejednana i nagradzała artystów raczej niemrawymi oklaskami. Bo choć i Mickey Avalon, i Jet robili, co mogli, 60 tys. ludzi zgromadzonych na Stadionie Śląskim miało w głowie i na ustach tylko cztery słowa: "Red Hot Chili Peppers".
Kiedis i S-ka, którzy mają zwyczaj rozpoczynać koncerty ze sporym opóźnieniem, tym razem nie kazali na siebie czekać i - wyjątkowo - weszli na scenie równo o 20.34. Występ rozpoczął się klasycznie: od psychodelicznego, instrumentalnego intro. Na chorzowskiej scenie żywiołowy Flea, nieco wycofany Frusciante i siedzący za perkusją Chad Smith zachowywali się, jakby grali nie jeden z największych koncertów tegorocznego tournee, ale improwizowali w domu, dla przyjemności. Zupełnie jakby nie mieli własnej gwiazdy w hollywoodzkiej Alei Sław, sześciu statuetek Grammy i przez 77 tygodni nie utrzymywali się na czele listy przebojów amerykańskiego tygodnika "Billboard". Ale już po chwili, dosłownie w mgnieniu oka, przeistoczyli się w funkujący wulkan energii, ze sceny poleciały "Can’t Stop" i "Dani California", a gigantyczny, ustawiony w tle ekran migotał tysiącem barw. Doskonałe nagłośnienie - w naszym kraju rzecz nie taka znowu częsta (przypomnijmy fatalną wpadkę w trakcie warszawskiego koncertu Stinga przed dwoma laty) - uczyniło z chorzowskiego występu prawdziwą muzyczną ucztę.
RHCP cieszą się graniem. Widać to i czuć. "Kiedy trafiłem do zespołu, usłyszałem, że mam wolną rękę i mogę wymyślać, co chcę, bo reszta nie będzie się upierała, żeby grać ciągle to samo" - mówił w rozmowie z DZIENNIKIEM gitarzysta John Frusciante. "To kwestia otwarcia na najróżniejsze pomysły. Czasami ja piszę coś w domu, czasami pisze Flea. Każdy dodaje coś od siebie. Bywa też, że nowa kompozycja rodzi się na próbie, a potem taki szkic po prostu przeradza się w chwytliwy kawałek".
Niczym nieskrępowana wolność jest ideą wciąż obowiązującą w zespole. Na pohybel krytykantom i defetystom muzycy podczas tegorocznej trasy grają repertuar zgoła odmienny niż w ubiegłym roku. W Chorzowie, podobnie jak wcześniej w hiszpańskim Bilbao, holenderskim Nijmegen, serbskich Belgradzie i Indiji, włoskim Udine i w Niemczech, przez bite dwie godziny muzycy woleli przemilczeć wszystko to, co działo się przed wydaniem płyty "Blood Sugar Sex Magic" (1991). Trudno się zresztą dziwić takiej polityce repertuarowej, wszak z 53 mln płyt, jakie grupa w swojej karierze sprzedała na świecie, grubo ponad połowę stanowi nakład krążków nagranych w ostatnich siedmiu latach: "Californication" (1999), "By the Way" (2002) i promowany właśnie "Stadium Arcadium" (2006). Punkowe korzenie i hardcore’owe fascynacje odgrywają w obecnym wizerunku zespołu rolę nie większą niż gwiazdorskie fanaberie, których - poza wiadrami z yerba mate dla Kiedisa - właściwie nie mają.
W Chorzowie muzycy Red Hot Chili Peppers nie łasili się do publiczności, ale zarazem sprawowali nad nią pełną kontrolę. W ciągu dwóch godzin RHCP na Stadionie Śląskim zaprezentowali największe przeboje ze swoich ostatnich płyt, na czele ze "Snow (Hey Oh)" i "By the Way" w finale części zasadniczej. Na bis zespół zaserwował słuchaczom jeszcze "Give It Away", "C’mon Girl", a na dobranoc przydługi muzyczny jam czterogłowej scenicznej bestii, która - mimo przeszło 20-letniego stażu - wciąż jest w olimpijskiej formie.
Do wczoraj polscy fani mieli dwa koncertowe marzenia: Red Hot Chili Peppers i Madonna. "Hoci" już za nami, teraz czas na królową popu. Jak głoszą plotki, ta przyjemność kosztuje dwa miliony dolarów. Taką gażę w naszym kraju może udźwignąć tylko telekomunikacyjny sponsor. Madonna jest twarzą sieci telefonii komórkowej Vodafone. Niewykluczone więc, że pretekstem dla pierwszego występu gwiazdy w Polsce będzie wprowadzenie marki na rynek. Rebranding Plusa jest zapowiadany na jesień.