Była przekonana, że umrze: w rynsztoku, z legendą zmarnowanego talentu, w aureoli zaćpanej świętej. Ale przeżyła. Dzisiaj mówi: "niczego nie żałuję". Jak Piaf. Paradoksalnie Edith i Marianne są do siebie podobne. To zagubione w życiu, zmęczone codziennością wielkie artystki. Faithfull nie ma oczywiście siły głosu Piaf, ale nosi w sobie podobną charyzmę. Magnetyzuje. Także w kinie.

Karierę filmową zaczynała jeszcze jako nastolatka. Na początku lat 60. występowała w popularnych varietes w rodzaju "Hullabaloo" czy "Shindig". To były udramatyzowane rewie z udziałem ówczesnych gwiazd: Tiny Turner, Nancy Sinatry czy Paula Anki. Marianne była jedną z wielu. Miała przede wszystkim ślicznie wyglądać, szeroko się uśmiechać i śpiewać, śpiewać, śpiewać. Fatalnie czuła się w tej roli. Ona, młodziutka ikona psychodelii, nie chciała być sprowadzana do banału. Szczęśliwie jej chłopak, Mick Jagger, znał w branży filmowej kogo trzeba i Faithfull zainteresowali się młodzi, niezależni twórcy.

To było dokładnie to, czego szukała. W średniometrażowej "Annie" (1967) Pierre’a Koralnika wystąpiła u boku Anny Kariny, Jean-Claude’a Brialy i Serge’a Gainsbourga, w tym samym roku zagrała w zapomnianej "narkotycznej" odysei Michaela Winnera - "Nigdy nie zapomnę twojego imienia". Partnerowali jej Orson Welles i Oliver Reed.

Faithfull powtarzała w wywiadach, że w ogóle nie gra, bo nie potrafi. Jest, prowokuje, szantażuje swoją emocjonalnością. Kwintesencją tego stylu była kultowa "Dziewczyna na motorze" Jacka Cardiffa wydana u nas kilka miesięcy temu na DVD. Co to za film! Rebecca (Faithfull) najpierw rozpina seksowny czarny kombinezon od szyi w dół, a następnie wsiada na motocykl - słynnego Nortona - i gna przed siebie, żeby uciec od nudnego męża do perwersyjnego kochanka. Trudno się zresztą bohaterce dziwić - jeżeli ma się do wyboru szerzej nieznanego Rogera Muttona (mąż) i pięknego jak młody bóg Alaina Delona (lover), to wybór jest jasny. Morza szum, opon pisk, brzydka myśl.

Kipiący podskórnym erotyzmem, psychodeliczny film Cardiffa powstał w pamiętnym roku 1968. To był początek końca pierwszego rozdziału filmowej kariery Faithfull. Zdążyła jeszcze zagrać Ofelię (sic!) w adaptacji "Hamleta" Tony’ego Richardsona (Klaudiuszem był Anthony Hopkins), po czym na bardzo długo wsiadła na motor narkotykowego (i nie tylko) uzależnienia. Prywatny Norton zawiódł Faithfull niemal na dno, ale nie uśmiercił. Wróciła, również do kina.

Aktorskim przełomem po "przerwie z życia" była kreacja Betty w skandalizującej "Intymności" (2001) Patrice’a Chéreau, jednak rolę życia Faithfull zagrała dopiero niedawno. Na ostatnim festiwalu w Berlinie objawiła się jako Irina Palm. W filmie Sama Grabarskiego wcieliła się Maggie: dobrą, poczciwą babcię zakochaną do szaleństwa w swoim wnuku. Niestety, wnuk jest ciężko chory, wymaga bardzo drogiej operacji za granicą. Babcia jest zdeterminowana, za wszelką cenę chce mu pomóc. I pomaga.

Zaczyna pracę w sex-shopie i, jako Irina Palm, staje się gwiazdą. W końcu odkrywa także własną, późną gwiazdę. Tą niezwykłą kreacją biografia Faithfull zatoczyła koło. Skradziona niewinność 17-latki skojarzyła się z zepsuciem, ale i z wrażliwością 60-letniej ikony muzyki, literatury i psychodelii. I tak już pewnie zostanie. "Dziewczyna na motorze" rusza w kolejny rejs.