Obydwaj słyną z nieortodoksyjnego traktowania jazzowych definicji, obydwaj chętnie zapuszczają się w rejony muzyki folkowej i klasycznej, próbując przekuć swoje poszukiwania w jednolity język muzyczny. Sądząc po liczbie fanów, czynią to z niemałym powodzeniem.

11 utworów, cztery pióra Corei, jeden spółki Barroso - Russell i sześć autorstwa Flecka ułożone zostało w kilkudziesięciominutowy tour de force, czarujący strzelistymi rytmami, kokietujący melodiami, z którego jasno wynika, że panowie znakomicie się bawili podczas tej sesji. Pozostaje zadać tylko jedno pytanie: o co tu chodzi? Całość bowiem brzmi jak manifest próżności. Wiara w szczerość intencji muzyków tego formatu każe wierzyć, że u podstaw ich działań legło coś więcej niż potrzeba potwierdzenia renomy. Przecież wszyscy wiedzą, że i Corea, i Fleck potrafią grać, wszyscy są pewni, że bariery stylistyczne dla nich nie istnieją. Te sprawy zostały udowodnione wiele lat temu. W przypadku Corei, jeszcze kiedy terminował u Davisa, u Flecka - w erze formacji Flecktones. Nie chodzi też o pieniądze, bo żaden z nich nie należy do grona jazzowej biedoty.

Musiało się im więc fajnie grać, ale z drugiej strony "fajnie" to zdecydowanie za mało, aby rozważać całe przedsięwzięcie w kategoriach muzycznego zdarzenia. To najwyżej ciekawostka, w której nie chodzi o nic innego niż chwilowa przyjemność. Wyobrażam sobie jednak, że w warunkach koncertowych ta muzyka może zrobić lepsze wrażenie. Zobaczymy, czy tak się stanie, koncerty duetu bowiem są zapowiadane na jesień tego roku.

Chick Corea/Bela Fleck, "The Enchantment" (Stretch Records/Universal)





Reklama