Jako dziecko uczęszczała pani do szkoły muzycznej, brała udział w konkursach. Miała pani czas na "zwykłe" dzieciństwo?
Sylwia Grzeszczak: Na pewno miałam dużo mniej czasu niż moi rówieśnicy. Właściwie codziennie ćwiczyłam grę na fortepianie po około 5 godzin. Do tego dochodziły normalne przedmioty, z których nie byłam przecież zwolniona, musiałam to wszystko pogodzić. Mimo trudów, dziś jestem szczęśliwa.
Singiel "Małe rzeczy" okazał się hitem. Jak zareagowała pani, gdy okazało się, że jest na szczycie wszystkich list przebojów?
Tworząc piosenki, nigdy nie ma się pewności, jak potoczy się ich los w rozgłośniach radiowych, nie wiadomo, jak odbiorą je słuchacze. Na pewno przy komponowaniu "Małych rzeczy" czułam ich potencjał, wiedziałam, że to coś dobrego. Potem jednak zawsze przychodzi niepewność, myśl, że może trzeba by coś zmienić, poprawić. Kiedy jednak usłyszałam je w radiu, zobaczyłam miliony odsłuchań w internecie i dobrych opinii, byłam po prostu szczęśliwa.
Istnieje przepis na hit?
Nigdy nie działam według żadnego przepisu. Kiedy tworzę numer, to staram się nagrać go z całego serca i przekazać to, co czuję w danej chwili. Zazwyczaj jest tak, że melodie same wpadają mi do głowy i wtedy je przelewam od razu na utwór. Drugim ważnym czynnikiem jest dobry tekst, trzecim – dobra produkcja. Wszystkie te elementy muszą ze sobą współgrać. A tak najprościej, to albo utwór ma to coś, albo nie. Nie warto robić niczego na siłę, bo zazwyczaj nic dobrego z tego nie wynika.
Z kim chciałaby pani zaśpiewać w duecie?
W tej chwili stawiam na drogę solową. Jestem solistką i czuję się z tym bardzo dobrze. W duecie już występowałam. Natomiast kiedyś bardzo chciałabym zaśpiewać z Beatą Kozidrak bo ma piękny mocny wokal, i z Anią Dąbrowską, bo ma świetną technikę i charakterystyczną barwę.
Czy na polskiej scenie są artyści, którzy panią inspirują?
Bardzo cenię właśnie Beatę Kozidrak, Anię Dąbrowską, zespół Zakopower i Monikę Brodkę.
Popularność męczy?
Kocham to, co robię, i nie mogłabym bez tego żyć! Dlatego nie mam prawa narzekać na popularność. Wręcz odwrotnie – jest to miłe, kiedy ktoś zaczepi cię na ulicy i powie, że lubi twoją muzykę.
Jest pani bardzo zajętą osobą. Jak pani odpoczywa?
Ostatnio dużo się dzieje. Jest dużo pracy i cieszy mnie to. W tym wszystkim jednak zawsze znajdę chwilę dla siebie. Na przykład na fotografowanie. Kocham też podróże. Kiedy jestem w drodze, między studiem a koncertem, lubię marzyć o zwiedzaniu świata. Mówię sobie: "Jak będzie chwila wolnego, polecę tu i tam". Teraz jednak mam jeszcze wiele do zrobienia!
Jest pani młoda, a jednak większość pani tekstów wydaje się smutna. Z czego to wynika?
Moja muzyka w większości ma w sobie trochę melancholii, dlatego nie do końca pasują do niej wesołe teksty. Ale z drugiej strony nie są one smutne. Zawsze jest jakieś wyjście, jakieś rozwiązanie i nadzieja.
Artyści często mówią, że w tym fachu trzeba mieć plan rezerwowy. Ma pani taki plan?
Jestem pianistką, więc jeśli coś mi po prostu nie wyjdzie, mój plan B to bycie pianistką. Jest jeszcze plan C – kompozytor. Mogłabym pisać muzykę dla innych. Fakt jest taki, że mogę dzisiaj grać na pianinie i śpiewać, i jest to dla mnie wymarzona opcja. Chciałabym, żeby tak pozostało już do końca. Ale gdybym nie była tym, kim jestem, mogłabym być pilotem. Od dzieciństwa marzyłam o lataniu i dzisiaj potrafię pojechać na poznańską Ławicę i przesiedzieć na tarasie widokowym parę godzin tylko po to, żeby oglądać startujące lub lądujące samoloty. To napędza mnie do tworzenia.